Wersja z 2020-06-23
Dziś każdy wie, że dinozaury wyginęły, gdy w Ziemię uderzyło ciało niebieskie (planetoida lub kometa). Początkowo taka idea, sformułowana m.in. przez Luisa i Waltera Alvarezów w 1980 roku, spotkała się z dużym sceptycyzmem i zwyciężyła ostatecznie dopiero po długich dyskusjach i zgromadzeniu przytłaczających dowodów. Dopiero bowiem dziesięć lat później, w roku 1990, odkryto ślady po tym uderzeniu, do dziś widniejące na Półwyspie Jukatan w Meksyku jako krater Chicxulub o średnicy ok. 150 km i zewnętrznym pierścieniu o średnicy ok. 240 km. Wtedy też powstały i inne struktury uderzeniowe, w tym krater Bołtysz na Ukrainie, a także być może kratery Eagle Butte w prowincji Alberta w Kanadzie, Silverpit na dnie Morza Północnego i Śiwa na dnie Morza Arabskiego (o średnicy ok. 500 km). Innym uznanym dowodem katastrofy jest obecność cienkiej warstwy irydu w warstwach geologicznych przełomu kredy i paleogenu.
Kolizja miała miejsce 66 mlt (milionów lat temu; najdokładniejsze współczesne oszacowanie to 66,038 mlt). Dobiegła wówczas końca kreda, ostatni okres ery mezozoicznej, a rozpoczął się paleogen, pierwszy okres ery kenozoicznej. W wyniku tej kosmicznej katastrofy wymarła znaczna liczba ówczesnych gatunków istot żywych, w tym dinozaury (z wyjątkiem ptaków, które też są przecież dinozaurami), pterozaury, mozazaury, plezjozaury, amonity, belemnity, wiele gatunków otwornic. Skutkiem zwolnienia wielu nisz ekologicznych powstały warunki dla ewolucji ssaków, wśród których jakieś 60 milionów lat później doszło do wyodrębnienia się linii ewolucyjnej wiodącej do naszego gatunku.
Istnieją badacze, którzy wskazują uderzenie ciała niebieskiego w Ziemię jako jedyną przyczynę wymierania kredowego. Wielu innych jednak wskazuje, że w tym samym czasie występował wzmożony wulkanizm na Półwyspie Indyjskim, który doprowadził do powstania bazaltowych trapów Dekanu.
Katastrofalne wydarzenie, które zakończyło erę mezozoiczną, nie było jedynym tego rodzaju (zob. artykuł na ten temat). 251,9 mlt miało miejsce jeszcze większe wymieranie, według naszej wiedzy największe w dziejach naszej planety i dlatego zwane „matką wszystkich wymierań”. Wymarło wówczas, według różnych szacunków, 90–98% gatunków morskich i około 70% lądowych. Szacuje się, że zagładzie uległo przy tym aż 99,9% wszystkich żywych istot (to znaczy osobników, które wówczas żyły na Ziemi). Wymarły ostatecznie korale czteropromienne, trylobity, wielkoraki (zwane poprawniej morskimi skorpionami, ponieważ są zdecydowanie bliżej spokrewnione ze skorpionami niż z rakami), liczne szkarłupnie (w tym pączkowce Blastoidea, co zakończyło istnienie całego podtypu Blastozoa), ryby fałdopłetwe, liczne płazy i gady. Wydarzenie to zakończyło perm, ostatni okres ery paleozoicznej, i rozpoczęło trias, pierwszy okres ery mezozoicznej.
Wymieranie permskie stworzyło warunki do powstania dinozaurów. Nie każdy jednak wie, że w wyniku tej niewyobrażalnej katastrofy nastały warunki, które sprawiły, że mogły też rozwinąć się pierwsze ssaki, tyle że przez kolejne dziesiątki milionów lat były one zdominowane przez dinozaury i musiały czekać na swoją kolej.
Co jednak było przyczyną wymierania permskiego? Za bezpośrednią przyczynę uważa się gigantyczny wypływ lawy na obszarze dzisiejszej Syberii, którego skutkiem było powstanie największych pokryw lawowych na Ziemi, zwanych trapami syberyjskimi (od szwedzkiego trappa – schody). Nikt tego nie jest w stanie zakwestionować, warto jednak zadać pytanie, dlaczego właśnie wtedy doszło do takiego niebywałego nasilenia zjawisk wulkanicznych.
Odpowiedź na to pytanie zaprezentowano w filmie Meteor dinozaurów (zob. źródła), o którym warto nadmienić parę słów. Wbrew temu, co zdaje się sugerować tytuł, nie chodzi w nim o meteor, który zakończył erę tych wielkich gadów, ale właśnie o meteor, który ją rozpoczął. A ponieważ dalsze uwagi na temat samego filmu nie mają bezpośredniego związku z tematem, zostały przedstawione w formie aneksu na końcu tego artykułu.
Jeszcze kilkanaście lat temu twierdzono, że nie istniała żadna kosmiczna przyczyna wymierania permskiego. Jednak w roku 2004 Luann Becker z Uniwersytetu Kalifornijskiego przeanalizowała stare dane pozyskane w związku z eksploatacją ropy naftowej i odkryła, że pochodzenie meteorytowe może mieć krater Bedout o średnicy 195 km, powstały właśnie koło 250 mlt. Na taki jego wiek wskazuje analiza zawartości rdzeni wydobytych w czasie poszukiwań cennego surowca. Krater ten znajduje się pod powierzchnią wód oceanicznych u północno-zachodnich wybrzeży Australii. W jego wnętrzu najprawdopodobniej znajduje się maskon, czyli obszar koncentracji masy, powstający, gdy uderzające w Ziemię ciało niebieskie zapada się w głąb. Dowodzi to impaktowej genezy tego tworu. W próbkach skał pochodzących z tego krateru również odkryto ślady kolizji w postaci okruchów o zbitej strukturze. Mimo to złośliwi krytycy próbują bezpodstawnie dowodzić, że formacja ta nie ma związku ze zdarzeniami kosmicznymi.
Dziś znamy więcej kraterów meteorytowych, powstałych właśnie w tym czasie. W roku 2006 niemiecko-amerykańskie sondy kosmiczne GRACE dokonały pomiarów grawimetrycznych na Antarktydzie. Na obszarze Ziemi Wilkesa Ralph von Frese potwierdził obecność pod lądolodem struktury o średnicy około 480 km, która może być kraterem uderzeniowym. Rozmiary tej struktury wskazują, że byłby to jeden z największych kraterów uderzeniowych na Ziemi. Na takie pochodzenie wskazuje obecność maskonu. Inne pomiary satelitarne wskazały, że na tym obszarze występuje ścienienie skorupy ziemskiej oraz anomalia magnetyczna. Na istnienie krateru wskazuje także ukształtowanie podłoża lądolodu. Szacowany czas powstania domniemanego krateru zbiega się z wymieraniem permskim. Dalsze badania pozwalające potwierdzić lub obalić impaktowe pochodzenie krateru wymagają pobrania próbek skał, co jest utrudnione ze względu na położenie tej struktury pod lądolodem, daleko od jakichkolwiek terenów zamieszkanych. Jeśli istotnie za pochodzenie krateru odpowiada meteoryt, musiałby mieć on rozmiary znacznie większe niż ten, który spowodował wymieranie kredowe.
Już w 1992 biolog i geolog Michael Rampino raportował obecność kolistej anomalii grawitacyjnej w pobliżu Falklandów, o średnicy 250 km. Kolejna publikacja na ten temat, z roku 2017, potwierdziła te obserwacje. Także datowanie tej struktury zgadza się z okresem wymierania permskiego.
Wreszcie podobnego wieku jest też krater Araguainha w Brazylii, o średnicy 40 km. Dokładne badania wskazały jednak, że jest on nieco starszy od wymierania permskiego i liczy sobie 254,7 ± 2,5 min lat, a więc odpowiedzialne za jego powstanie ciało niebieskie uderzyło w naszą planetę zapewne na granicy dwóch poziomów późnego permu, lopingu, o nazwach wucziaping i czangsing. Z drugiej strony mniej intensywne wymieranie miało miejsce, jak się wydaje, już przed główną falą. Co prawda znów datowane jest ono na przełom gwadalupu (permu środkowego) i lopingu (permu późnego), tzn. na granicy kapitanu i wucziapingu, mniej więcej 259 mlt, ale też jak się wydaje wymieranie to było długotrwałe i wieloetapowe (i dlatego przyniosło tak drastyczne skutki), a to, co działo się (według najnowszych estymacji) 251,902 mlt, było tylko jego ekstremalną fazą, wyraźnie wyróżniającą się z tła. Ziemia mogła być więc zbombardowana kilkoma dużymi ciałami niebieskimi na przestrzeni kilku milionów lat.
Meteoryt o dużej masie, uderzający w Ziemię z wielką prędkością, powoduje wypływ materii płaszcza i pojawienie się złóż niklu i miedzi. Innym śladem takiego zdarzenia jest powstanie cząsteczek węgla zwanych fulerenami, zachodzące wskutek oddziaływania wysokiego ciśnienia i wysokiej temperatury. Zjawiska takie stwierdzono na obszarze krateru Sudbury w Kanadzie, w prowincji Ontario, będącego niekwestionowanym śladem impaktu sprzed 1,85 mld lat (górny orosir, trzeci okres ery paleoproterozoicznej). Wewnątrz cząsteczek fulerenów wykryto hel o składzie izotopowym jasno wskazującym na kosmiczne pochodzenie, najwyraźniej przybyły na Ziemię wraz z meteorytem. Geochemicy Luann Becker i Robert Poreda wykryli taki hel w fulerenach także w skałach z okresu wymierania kredowego, i na tej podstawie uznali każdy kosmiczny hel wykryty w jakiejś warstwie geologicznej za dobry dowód kosmicznej katastrofy, która musiała zajść w czasie jej powstania.
Sceptycy nie przyjmują argumentów Luann Becker i uważają, że zjawiska wulkaniczne na Syberii o gigantycznym nasileniu w dostateczny sposób tłumaczą wymieranie permskie. Argument taki sam w sobie jest niepoważny, bo nawet jeśli znaleźliśmy jakąś przyczynę zjawiska, to ten fakt nie może być jeszcze uznany za dowód, że nie było także innej przyczyny. Albo że podana przyczyna (w tym wypadku wulkanizm) nie była sama spowodowana jeszcze czymś innym.
Na ważną okoliczność istotną dla ostatecznego rozwiązania zagadki wymierania permskiego zwrócił uwagę fizyk Mark Boslough. W 1996 badał on urazy spowodowane nagłym i mocnym uderzeniem w przód głowy. Okazuje się, że obok zniszczeń w miejscu uderzenia pojawiają się także zmiany w przeciwległej części mózgowia w wyniku procesu zwanego kontruderzeniem. Ciśnienie powstałe w wyniku pierwotnego urazu powoduje rodzaj fali przebiegającej przez głowę i kumulującej się w tylnej jej części.
Podobne zjawisko można obserwować, gdy opuścimy na podłoże z pewnej wysokości piłkę do koszykówki wraz z piłką tenisową umieszczoną na jej górnej powierzchni. W momencie uderzenia o grunt piłka tenisowa przejmie energię kinetyczną piłki do koszykówki i zostanie wyrzucona w górę z dużą siłą, osiągając znacznie większą wysokość niż odbita od gruntu piłka do koszykówki. Ogólnie takie przeniesienie energii na drugą stronę kuli to skupienie antypodyczne.
To samo zjawisko zachodzi także w przypadku Ziemi, co dobrze pokazuje model przetestowany na najpotężniejszym ówcześnie dostępnym systemie komputerowym Red Storm. Sprawdza się on także na rzeczywistych modelach w zmniejszonej skali badanych w NASA Ames. Uderzenie meteorytu w jakieś miejsce naszej planety powoduje powstanie fal sejsmicznych poruszających się z prędkością ok. 13 000 km/h wzdłuż krzywizny powierzchni planety, które powodują po półtorej godzinie potężne skupienie energii po drugiej stronie globu. Energia ta byłaby wystarczająca do utworzenia tuż pod powierzchnią dużego zbiornika magmy, określanego jako plama gorąca (hot spot). To z kolei mogłoby zainicjować intensywny wulkanizm na tym antypodycznym obszarze.
Plamy gorąca są słabo poznanym i mało zrozumiałym zjawiskiem geologicznym. Obecnie taka plama znajduje się pod Hawajami. Nie ma tu ścierania się płyt tektonicznych, które zwykle jest przyczyną trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów. Mimo to na niezbyt dużej głębokości znajduje się tu pod skorupą ziemską komora magmy. Płyta tektoniczna pozostaje w powolnym ruchu ponad nieruchomą komorą. W rezultacie powstają kolejne wulkaniczne wyspy archipelagu. Nie można wykluczyć, że przyczyną powstania tej plamy gorąca również było jakieś uderzenie ciała niebieskiego w przeciwległy obszar Ziemi. Nawet jeśli dotąd nie znaleziono śladu takiego uderzenia, hipoteza taka ma tę zaletę, że wyjaśnia pochodzenie plamy. Bez niej jej geneza pozostaje nieznana.
Dokładnie tak samo jest w przypadku trapów syberyjskich. Przyjęcie, że są one efektem skupienia antypodycznego pozwala nam objaśnić ich pochodzenie nawet bez wskazania konkretnych śladów impaktu. Negując zaś kosmiczną genezę zjawiska pozostajemy bez jakiegokolwiek objaśnienia.
Jak słusznie zauważa Boslough, jeśli w jednym czasie obserwujemy wielkie wymieranie, wybuchy wulkanów i jednocześnie upadek asteroidy, który zostawia ślad w postaci ogromnego krateru, to trudno uwierzyć, że zjawiska te nie są ze sobą powiązane. To prawda, że nie każde współwystąpienie dowodzi związku przyczynowo-skutkowego, jednak jeśli jakieś zjawiska są ze sobą ściśle powiązane w co najmniej dwóch przypadkach, hipoteza mówiąca, że jedno jest przyczyną drugiego, staje się naprawdę mocna. Ponadto nawet podważenie (nie wykluczenie) impaktowej natury odkrytych struktur nie oznacza jeszcze zwycięstwa sceptyków. Musieliby oni bowiem nie tylko wyjaśnić, co było przyczyną wzmożonego wulkanizmu na Syberii, ale do tego jeszcze zmierzyć się z koincydencją tego zjawiska z przynajmniej potencjalnymi śladami impaktu po przeciwnej stronie kuli ziemskiej.
Nauka tym się różni od poznania nienaukowego, że odrzuca lub marginalizuje wyjaśnienia mniej prawdopodobne i przyjmuje te bardziej prawdopodobne, przynajmniej do czasu, gdy ktoś dowiedzie błędu w ocenie ich prawdopodobieństwa (lub pokaże, że zaakceptowane wyjaśnienie nie jest w stanie wytłumaczyć innych, współistniejących faktów). W tym wypadku hipoteza związku przyczynowo-skutkowego jest silniej umotywowana niż założenie o braku takiego związku (które pozostawiałoby nas bez objaśnienia powstania plamy gorąca). Wydaje się więc, że przyczyną wypływów lawy na Syberii rzeczywiście był upadek ciała niebieskiego lub kilku takich ciał, a oba te zjawiska wspólnie spowodowały największe znane wymieranie w dziejach planety.
Pozostaje więc jedynie znaleźć ślady impaktu sprzed niemal 252 milionów lat na antypodach obszaru pokrytego trapami syberyjskimi. Zadanie nie jest proste, bo kontynenty są w ciągłym ruchu, i obszar, który na przełomie paleozoiku i mezozoiku leżał na antypodach obecnej Syberii, dziś może wcale nie mieć takiego przeciwległego położenia. Można jedynie określić, że chodzi o południową półkulę. I być może ślady takiego antypodycznego impaktu znalazła Luann Becker i inni badacze. Nawet jeśli natura odkrytych kraterów nie została ostatecznie potwierdzona, to ich lokalizacja bardzo dobrze współgra ze zjawiskiem wzmożonego wulkanizmu na Syberii w tym czasie. A zatem zgodnie ze sztuką postępowania naukowego powinniśmy traktować hipotezę mówiącą o upadku meteorytu (lub meteorytów) i o impaktowej naturze odkrytych kraterów za bardziej prawdopodobną niż sceptyczne stanowisko, że skoro niczego dotąd ostatecznie nie udowodniono, to żaden impakt nie miał miejsca. To sceptycy powinni więc ponieść ciężar dowodu, że kratery Bedout, krater na Ziemi Wilkesa czy anomalia falklandzka nie mają związku ze zjawiskami kosmicznymi.
Krater Bedout nie leży na antypodach obszaru wzmożonego wulkanizmu syberyjskiego, i to nawet po uwzględnieniu przemieszczeń płyt kontynentalnych w ciągu 250 milionów lat. Tej okoliczności nie da się tak łatwo wyjaśnić, zwłaszcza że punkt antypodyczny koncentracji energii można wyznaczyć z wielką precyzją: pojawia się on we wszystkich modelach z dokładnością sięgającą kilku kilometrów.
Okazało się jednak, że trapy syberyjskie nie były jedynym obszarem wzmożonego wulkanizmu w tamtej odległej epoce. Kilka milionów lat wcześniej powstały trapy Emeishan w Chinach, i być może one także były związane z jakąś kosmiczną katastrofą. Z drugiej strony pozycję antypodyczną względem trapów syberyjskich zdaje się zajmować krater na Ziemi Wilkesa, i to właśnie on był zapewne miejsce głównego impaktu.
Znalezione struktury, mogące być śladem upadku meteorytu na pograniczu permu i triasu, nie zostały ostatecznie sklasyfikowane jako struktury impaktowe. Nie zaobserwowano także ani podwyższenia zawartości irydu, ani kwarcu szokowego, czy stiszowitu, ani sferul.
Upadek meteorytu musiał być przyczyną zniszczenia życia w dużej odległości od miejsca impaktu. Wielkość krateru na Ziemi Wilkesa świadczy o tym, że meteoryt był olbrzymi: jego średnicę szacuje się na 40 km. Pędził w kierunku Ziemi z prędkością 16 km/s i od momentu, gdy istoty żyjące wówczas niedaleko od miejsca impaktu mogły go dostrzec, potrzebował zaledwie 3 s, by uderzyć w naszą planetę. Gdy dotknął już powierzchni Ziemi, jego górna część wciąż znajdowała się w stratosferze. Organizmy znajdujące się wewnątrz przyszłego krateru zostały zmiażdżone, a wszystko wokół wyparowało. Nastąpił wybuch, a skorupa ziemska w miejscu kolizji została stopiona. Potężna fala sprężonego upadkiem powietrza poruszająca się około 800 km/h, trzy razy szybciej niż najszybszy dotąd odnotowany huragan, zniwelowała wszystko w promieniu 320 km. Meteoryt wskutek przelotu przez atmosferę rozgrzał się nawet do kilku tysięcy stopni, na ciepło zamieniła się w momencie uderzenia w dużej mierze także jego energia kinetyczna. Powstał więc zabójczy gorący podmuch, który spopielił każdy żywy organizm w promieniu nawet kilkuset kilometrów. Dodatkowo podmuch ten był radioaktywny, zatem skutki jego działania mogły trwać jeszcze przed bardzo długi czas i sięgać znacznie dalej, na tysiące kilometrów, zapalając drzewa rosnące w takiej właśnie odległości.
Kolejnym niszczącym czynnikiem był opad stopionych skał nawet wieleset kilometrów od miejsca impaktu. Chmura odłamków mogła rozszerzać się z prędkością nawet 100 km na minutę. Parę minut po opadzie przyszło trzęsienie ziemi o niewyobrażalnej mocy ocenianej na 11 stopni w skali Richtera.
Obliczono, że upadek olbrzymiego meteorytu kończący okres permu powinien zgładzić około 3/4 wszystkich żyjących wtedy organizmów. Statystycznie rzecz biorąc, co czwarty powinien przetrwać katastrofę. Jednak szacunki wskazują, że przeżył jedynie co tysięczny. Życie stanęło na krawędzi zagłady. Dlaczego jednak tak się stało?
Sporą część winy ponosi na pewno wulkanizm syberyjski. Erupcje będące skutkiem antypodycznego skupienia energii impaktu powinny pojawić się już półtorej godziny po uderzeniu. Doprowadziły one do wydostania się do atmosfery planety olbrzymich ilości gazów cieplarnianych. Rozpuszczając się w wodzie, gazy te zmieniły skład oceanu. Drastycznie spadła ilość rozpuszczonego w wodzie tlenu. Zaczęły rozwijać się beztlenowe bakterie produkujące siarkowodór jako produkt swojego metabolizmu. I ta właśnie substancja, będąca trucizną dla większości form życia, dokonała anihilacji żyjących w morzach organizmów, i tak już osłabionych niedostatkiem tlenu. Mało to, rozprzestrzeniła się w atmosferze, unicestwiając także wiele organizmów lądowych.
Modele komputerowe pokazują, że rozwój beztlenowych bakterii był zabójczym czynnikiem nie tylko z uwagi na ich trujący metabolit, ale także dlatego, że stan taki mógł trwać wiele dziesiątek tysiącleci i ogarnął niemal całą planetę. Organizmy tlenowe nieodporne na działanie siarkowodoru nie miały dostatecznie dużo czasu, by przystosować się do nowych warunków, nie miały też bezpiecznego azylu, gdzie mogłyby się schronić i przeczekać kataklizm. Do dziś są miejsca na Ziemi, gdzie można badać takie zjawiska. Należy do nich jezioro Green Lake w USA, w stanie Nowy Jork, które badał ostatnio chemik Lee Kump. Jego wody powierzchniowe mają zwyczajny skład, jednak w głębinach nie ma prawie w ogóle tlenu, jest za to duża ilość siarkowodoru. Miejsce to jest właśnie siedliskiem siarkowych bakterii beztlenowych i przypomina składem to, co występowało na naszej planecie tuż po permskim impakcie.
Szacuje się, że upadki tak dużych ciał niebieskich zdarzają się średnio raz na 100 milionów lat, zatem szansa, że kolejne wydarzy się wkrótce, jest niezwykle mała. Mimo to powinniśmy być czujni i przygotowani na taką ewentualność.
Film Meteor dinozaurów prezentuje większość zagadnień poruszanych w tym artykule (acz nie wszystkie). Został wydany na DVD jako pierwszy odcinek serii Szokująca Ziemia.
Jest to dzieło, do którego trudno by odnieść zbyt wiele krytycznych uwag dotyczących warstwy merytorycznej, jednak koniecznie trzeba przestrzec przed rażącymi usterkami językowymi, będącymi wątpliwą zasługą skrajnej niekompetencji tłumacza Ewy Sozoniuk i konsultanta naukowego dra Andrzeja Witta, wymienionych z imienia i nazwiska pod koniec filmu. Tacy ludzie powinni na przyszłość najpierw trochę zorientować się w temacie, a dopiero potem inkasować pieniądze za swoją pracę. Jest to przykre, ale trzeba o tym mówić głośno, by bronić się przed zalewem bylejakości, tandety i niedoedukowania. I protestować przeciwko praktyce zatrudniania z Bożej łaski tłumaczy, którzy nie mają pojęcia o tym, jak wykonać swoją pracę.
Zacznijmy od samego tytułu. W języku polskim meteorem nazywamy zjawisko atmosferyczne, objawiające się efektami świetlnymi i często też dźwiękowymi związanymi z przelotem ciała pochodzenia pozaziemskiego. Samo zaś lecące ciało określa się często jako bolid. Jeśli taka kosmiczna skała nie eksploduje, nie spali się doszczętnie i doleci do powierzchni naszej planety, zostanie nazwana meteorytem. Obiekt, który lecąc jest bolidem (i wywołuje zjawisko zwane meteorem), a po upadku staje się meteorytem, jest ogólnie określany nazwą meteoroidu. Przełom ery paleozoicznej i mezozoicznej został spowodowany (według autorów filmu, ale i zgodnie z przekonaniem autora tego artykułu) upadkiem ciała niebieskiego, a nie zjawiskiem atmosferycznym, a zatem tytuł filmu powinien brzmieć Meteoryt dinozaurów lub Meteoroid dinozaurów.
W filmie pojawia się tłumaczenie angielskiego terminu Siberian traps jako pułapki syberyjskie (passim, tzn. w wielu miejscach). Jest to tłumaczenie rażąco błędne. Pozdrawiam w tym miejscu nieudolną tłumaczkę, a także konsultanta naukowego, który także nie zwrócił uwagi na tę żenującą usterkę. Nie chodzi tu o żadne pułapki, ale raczej o coś w rodzaju schodów utworzonych przez pokłady lawy. Po polsku poprawnie mówimy więc: trapy syberyjskie.
Pod koniec ery paleozoicznej praktycznie cała masa lądowa Ziemi skupiona była w jedyny istniejący wówczas kontynent. Ten prehistoryczny ląd to nie żadna „Pandżija”, tylko Pangea. Wymawiamy to tak jak piszemy, a nie jak ludzie skrajnie niekompetentni, którzy nigdy w życiu o Pangei nie słyszeli (np. bo nie czytali nawet książek o dinozaurach przeznaczonych dla dzieci) i żywcem zrzynają wymowę angielską. Do grupy takich ignorantów należy niestety znów zaliczyć tłumaczkę i konsultanta naukowego filmu.
Bacteria to po polsku nie bakteria, ale bakterie (passim). Tłumacz najwyraźniej o tym nie wiedział. Czasami użycie liczby pojedynczej nie przeszkadza, czasami daje jednak efekt tragikomiczny. Np. „[…] bakteria rozszerza się powoli, poprzez całą głębię oceanu. Powyżej dziesięciu tysięcy lat wciąż narastała, dryfując poprzez wody, wciągając tlen z coraz większego obszaru oceanu i zamieniając go w truciznę” (26:49). „Zajęło jej około sto tysięcy lat, aby zyskać w pełni swoją śmiertelną siłę” (27:11). To była na pewno bakteria? A może raczej Godzilla?
Albo inny przykład: „bakteria wydziela wystarczającą ilość siarkowodoru, aby ograniczyć do minimum życie tlenu i jednocześnie zatruć go śmiertelnymi chemikaliami” (25:50). Po pierwsze, jedna bakteria na pewno nie wydzieli tyle H2S, by zniszczyć życie tlenowe. Po drugie, nie życie tlenu (kompletny nonsens, wynikający z przetłumaczenia frazy angielskiej przez osobę pozbawioną jakichkolwiek umiejętności, zapewne korzystającą z tłumacza Google), a życie oparte na tlenie albo lepiej: organizmy tlenowe. Po trzecie, jeśli „ograniczyć życie”, co samo w sobie jest dużą niezręcznością (raczej: ograniczyć istnienie życia), to „zatruć je”, a nie „zatruć go”. Tłumaczowi nie tylko brakuje kompetencji translatorskich, ale nawet umiejętności poprawnego i gramatycznego posługiwania się językiem polskim. I to samo można chyba powiedzieć o konsultancie.
Kompletną nieporadność tych osób najlepiej uwidacznia następujący fragment tłumaczenia wypowiedzi Luann Becker: „Dosłownie we wszystkich tych skałach, gdzie tylko spojrzysz, zobaczysz naprawdę udane, wręcz szokujące elementy, wyglądające jak małe piramidy, prawie jak malutkie cypelki, lecz one właśnie są dosłownym odwzorowaniem rzeczywistego szoku, jakim było uderzenie, czy to asteroidy, czy komety, dokładnie tej, która trafiła w Ziemię” (4:29). Przecież fragment ten jest zupełnie niezrozumiały, wręcz bełkotliwy, i nawet trudno się domyślić, o co tak naprawdę chodzi. Piramidy prawie jak malutkie cypelki? Boże…
W polskim tłumaczeniu pozostawiono oryginalnie użyte w scenariuszu filmu angielskie jednostki miar, takie jak stopy, mile na godzinę czy mile kwadratowe. Jest to błąd, w cywilizowanym świecie bowiem obowiązuje już od czasów Napoleona międzynarodowy system jednostek miar. Obowiązkiem tłumacza było przeliczyć podawane wielkości na metryczne. A przecież nie każdy ma w głowie kalkulator, by szybko ustalić, ile to jest 8 tysięcy mil na godzinę.
Stężenia także nie mierzy się w ilości cząstek na milion poziomów, ale w ilości cząstek na milion (cząstek). Jednostka ta to ppm, z angielskiego part per million. W filmie zresztą jest jeszcze zabawniej: „jeśli stężenie wzrasta na jedną cząstkę o milion poziomów” (26:02), „kiedy wzrasta na kilkaset cząstek na każdą po milion” (26:09). Powinno być odpowiednio: jeśli stężenie wzrasta o jedną cząstkę na milion, kiedy wzrasta o kilkaset cząstek na milion. Tłumacz nie tylko wykazał się brakiem zdolności translatorskich i językowych, ale także nieopanowaniem wiedzy o ułamkach z niższych klas szkoły podstawowej.
Warto jeszcze wspomnieć o niektórych drobniejszych wpadkach. I tak, Tyrannosaurus to po polsku nie tyranozaurus (1:21), a tyranozaur. To nie korytarze kopalni osiągają niewyobrażalne długości poniżej powierzchni ziemi (4:57), ale jej szyby osiągają niespotykaną głębokość (niewyobrażalną jedynie dla tłumacza). To nie ogrom uderzenia jest kilka stopni wyższy niż wybuch w Hiroszimie (5:26), ale siła impaktu była o kilka rzędów wielkości potężniejsza od tego wybuchu. Nie istnieje coś takiego, jak masowe uderzenie (5:52), chodzi raczej o uderzenie ciała o dużej masie w powierzchnię Ziemi. Fulereny to nie cząsteczki atomu węgla (6:00), ale cząsteczki zbudowane z atomów węgla, albo po prostu cząsteczki węgla. Nie można niczego zbombardować wysoką energią, wysoką temperaturą i wysokim ciśnieniem (6:10), to bombardowanie może mieć wysoką energię i skutkować pojawieniem się wysokiej temperatury i wysokiego ciśnienia. „Hot spoty” to po polsku plamy gorąca (passim). W języku polskim nie ma czegoś takiego, jak wydarzenie śmiertelnej skali (11:28), może co najwyżej być wydarzenie niosące śmierć, ewentualnie wydarzenie o śmiertelnych skutkach. Nie istnieje żaden rewolwer uderzeniowy (17:00), jest działo uderzeniowe. Defoliacji (czyli pozbawienia liści, 27:33) mogą ulec rośliny, ale nie krajobraz. To wszystko tylko przykłady. Lapsusów i objawów nieporadności tłumacza jest na filmie więcej.
Wydawnictwa drukowane
Publikacje internetowe
Filmy
Inne artykuły z dziedziny biologii • Strona główna witryny • Koniec świata i wielkie katastrofy w historii Ziemi • Dlaczego z pewnością zdarzały się wielkie katastrofy?