Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2013-05-29
Napisał Grzegorz Jagodziński, autor internetowej gramatyki języka polskiego i kursu języka polskiego dla cudzoziemców. Skróty i symbole objaśniono tutaj.
UWAGA: mówienie o normach językowych, gramatyce normatywnej itd. rodzi szereg problemów. O niektórych z nich można przeczytać na stronie poświęconej polskiej ortografii. Zob. zwłaszcza głos językoznawcy w tej sprawie. Polecam także moją stronę na temat poprawności językowej, omówienie błędów w WSPP oraz słownik poprawnościowy, w którym zebrano wątpliwe rozstrzygnięcia rozrzucone po różnych publikacjach.
Przedmiotem zainteresowania tego artykułu są usterki, zauważone w następującej publikacji:
Z. Saloni, M. Woliński, R. Wołosz, W. Gruszczyński, D. Skowrońska, Słownik gramatyczny języka polskiego, WP, Warszawa 2012, wyd. 2.
Nieaktualne już rozliczne uwagi odnoszące się do wydania 1. z 2007 roku zachowano wyłącznie dla celów archiwalnych. W bieżącym, poszerzonym i zmodyfikowanym wydaniu poprawiono bardzo wiele błędów, w tym niemal wszystkie braki w leksykonie, zauważone przez autora tej witryny. Właściwa reakcja autorów na krytykę zasługuje na szacunek i uznanie.
Dzieło to składa się z książeczki zawierającej podstawy teoretyczne i instrukcję użytkowania, oraz z płyty CD z programem do obsługi dołączonej, zabezpieczonej bazy danych, zawierającej informacje o ok. 256 tysiącach polskich leksemów.
Skróty nazw publikacji wyszczególniono tutaj. Zapis w nawiasach kwadratowych oznacza zawsze wymowę.
Szczegółowe uwagi, w tym odnoszące się do poszczególnych haseł Słownika, zostały przeniesione do odrębnego artykułu.
W standardowej gramatyce polskiej, nie tylko w szkole, ale i w większości publikacji, wciąż jeszcze obowiązuje pogląd, że kategoria strony jest jak najbardziej potrzebna do opisu języka, że imiesłowy przymiotnikowe to jednak nie są zwykłe przymiotniki, że istnieje związek zgody, że zaimki są kategorią w praktyce bardzo użyteczną, choć trudną do zdefiniowania. Zdarzają się próby innych opisów, ale jak dotąd nie zyskały one popularności i nie weszły do kanonu dydaktycznego. Próby takie traktuje się jako rodzaj egzotyzmu, może popularnego na pewnych uczelniach, ale chyba nigdzie poza tym. A tymczasem taką właśnie próbę prezentuje SGJP. Zupełnie nie koresponduje to z deklarowanym przeznaczeniem publikacji, która zamiast dostarczać niekontrowersyjnej klasyfikacji, jest raczej reklamą osobistych poglądów autorów.
A przecież taki słownik jak SGJP, adresowany do „językoznawców, filologów, redaktorów, tłumaczy, uczniów oraz wszystkich świadomych użytkowników języka polskiego” (informacja z ostatniej strony okładki), nie powinien opierać się na egzotyzmach, bo owi świadomi użytkownicy są po prostu do tych elementów opisu przyzwyczajeni. Charakterystykę gramatyczną języka polskiego dałoby się zupełnie dobrze przedstawić posługując się obowiązującym w szkołach (także w wielu szkołach wyższych!) podziałem części mowy z czasów Szobera. Gdyby SGJP był adresowany wyłącznie do specjalistów, zwłaszcza do takich, którzy podzielają punkt widzenia orędowników „nowego spojrzenia” na gramatykę polską, wszystko byłoby w porządku. Może dla autorów jest jasne, że np. ja jest rzeczownikiem, ale przeciętny Kowalski, świadomy użytkownik języka polskiego, uzna to z pewnością za herezję, ale i wielu studentów polonistyki umrze wręcz ze zdziwienia. Po co więc te wszystkie udziwnienia? Po co na siłę wprowadzać swoje własne idee, które po pierwsze nie są wcale dobrze umotywowane (przykład: odrzucenie kategorii strony oparte jest jedynie na argumentach pozornych), a po drugie nie są powszechnie akceptowane, a nawet nie są znane poza w sumie wąskim, elitarnym kręgiem osób?
Mimo wprowadzenia rozmaitych udziwnień autorzy SGJP wciąż tu i ówdzie posługują się starą terminologią. Więcej nawet, nie mogą się bez niej obyć (co zresztą wcale nie powinno dziwić) i co chwila wprowadzają ją, przynajmniej do części papierowej. Pokazuje to słabość i eksperymentalny charakter modelu, na którym oparto słownik. W wydawnictwach skierowanych do szerokiego kręgu odbiorców powinno się unikać tego typu eksperymentów.
Tradycyjnym pojęciom towarzyszy często cudzysłów lub dodatek „tzw”.. Na przykład czytamy w tekście „tzw. zaimki rzeczowne”. A przecież po co pisać „tak zwane”, skoro każdy świadomy użytkownik polskiego wie, co to są zaimki rzeczowne, bo uczono o tym w podstawówkach, i pojęcie to wciąż bez jakichkolwiek zastrzeżeń jest używane w wielu źródłach. Czyżby przykład swoistej teoretycznej schizofrenii? Oto proponuje się pewien nowy i mało dotąd znany model tylko po to, by za chwilę pokazać, jest on bezużyteczny, bo i tak trzeba posługiwać się starym?
Poza tym co z tego, że zaliczenie niektórych zaimków do kategorii rzeczowników jest rzekomo bardziej zgodne z teorią niż pozostawienie osobnej klasy zaimków, skoro takie leksemy jak ja, my nie mają przecież ustalonego rodzaju, a leksem on nawet odmienia się przez rodzaj, co raczej nie jest dla rzeczowników typowe. Zgodność z teorią nie jest więc pełna. Po cóż więc było niszczyć tradycję, do której przeciętny „świadomy użytkownik języka polskiego” jest przyzwyczajony?
Hasła w SGJP nie są traktowane równo. Uderza zwłaszcza fakt, że wymowy wyrazów nie podano wszędzie tam, gdzie jest to potrzebne, ale jedynie w niektórych hasłach, dobranych na zasadzie przypadku. Na przykład uwagą o wymowie [d-z] opatrzono hasło podzamcze, ale już nie przedzamcze. A informacja taka jest potrzebna, zwłaszcza w wypadku wyrazów mało znanych. Można się domyślić, jak wymówić odziarniarka, ale już z rzeczownikiem odzier może być kłopot.
Również niekonsekwentnie pojawiają się kwalifikatory daw. lub przest. Mianowicie opatruje się nim zarówno słowa istniejące i używane w języku współczesnym przynajmniej w niektórych formach (np. dziewczę – przecież przynajmniej liczba mnoga dziewczęta nie sprawia wrażenie przestarzałej, co zresztą autorzy przyznają w części papierowej, str. 36), wyrazy książkowe, ale nie do zastąpienia przy opisie realiów historycznych (np. waszmość), wreszcie również i wyrazy, które wyszły z użycia, zostały zastąpione przez inne i dziś są niezrozumiałe (np. debrze, infima, reż, szczebrzuch, żeleźce), albo co gorsza formy kiedyś poprawne, ale dziś w powszechnej opinii rażące (np. demokrat, odzieża, smaragd, systema, żelezce), na które nie powinno być miejsca we współczesnych słownikach języka polskiego. Z drugiej strony wiele haseł całkowicie dziś niezrozumiałych, niespotykanych i nienotowanych w słownikach, lub takich, których znaczeń można się tylko domyślać, nie jest opatrzonych żadnym kwalifikatorem (np. bystroń, lanka, poklicz, pantarczę, przedrękojeść, siecz, skandówka, szema).
W Słowniku znaleźć można wiele wyrazów używanych sporadycznie, lub w ogóle tworów indywidualnych (np. demonozofia, mętliwość, ogrzbiecie, rozżarze, strzemiono). Wciąż brakuje natomiast pewnych wyrazów nawet dość pospolitych, o czym poniżej i w uwagach szczegółowych.
Uciążliwym mankamentem interfejsu SGJP jest wciąż brak sposobu wyboru listy leksemów mających dany, określony model odmiany. Kliknięcie w symbol wzorca powinno otwierać taką właśnie możliwość, tymczasem tak się nie dzieje, i nie ma sposobu sprawdzić, jakie inne leksemy odmieniają się tak samo jak ten, który jest właśnie wyświetlany.
Do przedstawienia morfologicznej charakterystyki rzeczowników i przymiotników użyto w SGJP oryginalnego podziału na ponad 200 klas. Podział ten można by uznać za odpowiedni, mimo że został oparty na cechach powierzchownych, takich jak ortografia. Niestety, nie został on do końca przemyślany ani przetestowany, stąd licznie występujące w nim rozmaite usterki.
W oznaczeniach klas rzeczowników pojawiają się tajemnicze symbole cyfrowe lub cyfrowo-literowe, np. „0048ug”. Można tylko domyślić się, że „0048” oznacza numer głównego wzorca odmiany, jednak na próżno szukać listy tych wzorców. Nie wiadomo nawet, ile tych typów odmian jest, i aby na to pytanie odpowiedzieć, trzeba by było przejrzeć dokładnie cały słownik.
Trzeba też z konieczności zgadywać, co oznaczają litery „ug”, gdyż nigdzie nie można znaleźć ani słowa na ten temat – ani w części papierowej, ani elektronicznej. Nie wiadomo, czy jest to przeoczenie, wynik braku sił autorów lub czasu potrzebnego na przygotowanie takich objaśnień, czy też może rodzaj testu na inteligencję dla użytkownika. W każdym razie sytuacja jest nietypowa i zdumiewająca: trudno znaleźć inne podobne publikacje, w których także pominięto by konieczne dla czytelnika objaśnienia.
W uwadze pierwszej na str. 169 autorzy utrzymują, że mają nadzieję na otwarcie szerszej dyskusji na temat wyróżnionych grup deklinacyjnych („Autorom symbole takie pomagały grupować i systematyzować informacje zawarte w Słowniku. Być może, będą one punktem wyjścia do szerszej dyskusji w gronie specjalistów”.), ale nie zrobili dosłownie nic, by do tej dyskusji zachęcić. Nie wiadomo przecież, nad czym dyskutować. Ciekawe, że M. Woliński w prywatnej korespondencji najpierw starał się ten zarzut zdyskredytować, pisząc „akurat do dyskusji o grupach chyba nie zachęcamy”. Czytelnik zechce samodzielnie zestawić to sformułowanie z zachętą zawartą w omawianej uwadze.
Broniąc się przed zarzutem braku objaśnień, M. Woliński (w korespondencji prywatnej) stwierdził poza tym: „W obecnej wersji SGJP «zwykły użytkownik» zainteresowany tym, jak «słowo się odmienia» w ogóle nie potrzebuje symboli wzorów”. Argument taki jest zupełnie niepoważny: przecież ten sam autor stwierdził, że krąg odbiorców SGJP jest elitarny, i że nie ma mowy o zwykłych użytkownikach. A użytkownik kwalifikowany jest jednak zainteresowany takimi szczegółami, jak oznaczenia, których autorzy nie raczyli objaśnić.
Jeśli przyjąć za prawdę, że przeznaczeniem SGJP jest trafić do szerokiego kręgu odbiorców, nie powinien on prezentować treści kontrowersyjnych. Tymczasem publikacja stanowi reklamę osobistych pomysłów autorów, które poza nimi nie są w ogóle akceptowane ani w dydaktyce, ani nawet w kręgu nauki.
Mianowicie klasyfikację rzeczowników oparto na tak bardzo powierzchownej cesze, jaką jest ortograficzna postać wyrazu. Każdy świadomy użytkownik języka polskiego pamięta ze szkoły, że np. w formie D lm podudzi występuje temat podudź- (ortograficznie podudz-) i końcówka -i. Jednak zdaniem autorów SGJP w tej formie wyrazowej w ogóle nie ma końcówki. U nich podział morfologiczny wyrazu oparty jest na ortografii, a przecież od takiego powierzchownego spojrzenia nauka odeszła setki lat temu, gdy tylko uświadomiono sobie w pełni różnicę między literą a głoską.
Przejawem takiego ekscentrycznego i w gruncie rzeczy bardzo nielingwistycznego podejścia jest wrzucenie do jednej grupy deklinacyjnej (opisanej symbolem n2 0173)1 rzeczowników serce i podudzie, podczas gdy zdjęcie zaliczono do grupy n2 0195. Tymczasem w klasyfikacji używanej zarówno w szkole, jak i w świecie nauki, w odmianie rzeczowników serce i zdjęcie występuje dopełniacz liczby mnogiej bez końcówki (serc, zdjęć), podczas gdy w odmianie rzeczownika podudzie występuje w tym przypadku końcówka -i.
Autor tej dziwacznej klasyfikacji, W. Gruszczyński, najwyraźniej nie wie, że w formie podudzie grupa liter -dzi- stanowi trójznak reprezentujący jedną głoskę, natomiast w formie podudzi takiego trójznaku nie ma. Jego podejście może i jest dobre w informatyce, w algorytmach przetwarzania tekstu, ale na pewno nie ma nic wspólnego z lingwistyką, i w publikacji przeznaczonej dla szerokiego kręgu odbiorców nie powinno być prezentowane. Jest bardzo dziwne, że na publikację takich ekscentrycznych poglądów zgodziło się wydawnictwo cieszące się sławą jednego z najbardziej rzetelnych i fachowych.
Interesujący problem występuje w typach 0098 i 0098w. Należące tu rzeczowniki rodzaju m1 opisano jako 0098w (np. nazwisko Obara) lub 0098 (np. ciura), mimo że ich odmiana jest identyczna. Być może autorom chodziło o tym, że w typie 0098 M lm ndepr2 normalnie nie jest używany – jest to jednak wyłącznie domysł, bowiem nie zaznaczono tego jednak w treści słownika. W innych typach odmiany tego rodzaju różnic nie ma.
Rzeczowniki moczygęba i strzępigęba uznano za dwurodzajowe: m1/ż. W rodzaju m1 odmieniają się one dokładnie tak samo jak np. niezgraba, Zięba (nazwisko), Zaręba, Kutrzeba, i wiele innych. Pozostanie więc tajemnicą autorów SGJP, dlaczego pierwsze dwa zaliczono do typu 0125, podczas gdy wszystkie inne do 0092.
Tajemnicą pozostanie też, dlaczego w rodzaju ż przyjęto dopełniacz moczygęb (typ 0092), choć strzępigąb (typ 0125).
Nie wiadomo, dlaczego Ilia należy do klasy m1 0127, podczas gdy identycznie odmieniające się Aria, Beria, paria zaliczono do m1 0126.
Jedną z dwóch możliwych odmian rzeczownika p3/p2 Tychy (z D lm Tychów) przypisano do typu 0015. Jednak rzeczowniki rodzaju p3 o identycznej odmianie, np. Appalachy (p3/p2), bebechy, prochy, rozruchy, szachy przypisano do typu 0010.
W odmianie rzeczownika więzień podano w SGJP dwie formy M lm ndepr, więźniowie i więźnie. Niezależnie od faktu, że ta druga jest zgodnie z opisem formą dawną, podano ją przecież jako wariant. Na ogół w innych tego typu wypadkach podaje się dwa symbole wzorów odmiany. Tu akurat coś jednak przeoczono, i symbol jest jeden: m1 0077.
Zdarzyło się wreszcie i tak, że jeden z typów w ogóle wypadł z systemu. Mianowicie:
natomiast brakuje typu 0045.
Uwzględniając (spełniające się generalnie) założenie, że typy ułożono według kolejności alfabetycznej (w obrębie danego modelu), kandydatem na typ 0045 byłby rzadki rzeczownik otrząs : otrzęsu. Jednak odmianę taką opisano (bardzo niekonsekwentnie) jako 0010ą.
Rzeczowników zakończonych na -ąf, -ąh, -ąj, -ąl, -ął, -ąm, -ąn, -ąń, -ąr, -ąw w ogóle brak, rzeczowniki na -ąch, -ąg, -ąk należą do innego modelu odmiany, wśród rzeczowników na -ąp (krąp, rząp, żąp), -ąt (kąt i inne) i pozostałych na -ąs brak przykładów na wymianę ą : ę, podobnie wśród rzeczowników typu dąbr (dwie spółgłoski na końcu tematu). Typ 0045 chyba więc autorzy SGJP przeoczyli.
Przeoczono też typ 166. Prawdopodobnie miał tu należeć żeński wyraz Ostrów (D lp Ostrowi) opisany niekonsekwentnie jako 164Ó, por. 163 (cerkiew), 164 (krew), 165 (sól), 167 (łódź).
Analiza powyższych wpadek autorów SGJP pozwala niestety postawić tezę, że system oznaczeń był przygotowany na kolanie, w pośpiechu, przez osobę, która nie ma ochoty się zaangażować w swoją pracę, albo której brakło czasu, by popatrzeć na jej rezultaty przed włączeniem ich do publikacji. Mści się tu z pewnością brak wykazu wszystkich istniejących typów odmian ze szczegółowymi objaśnieniami dotyczącymi zastosowanych oznaczeń i z przykładami leksemów przynależnych do poszczególnych wyróżnionych tym sposobem klas. Brak tego wykazu obniża oczywiście dramatycznie standard publikacji i uniemożliwia praktycznie jakąkolwiek dyskusję nad wyróżnionymi klasami. Gdyby taki kompletny wykaz sporządzono, błędy, o których mowa, od razu dałyby się wychwycić, i nie byłoby potrzeby pisać tak długiego wykazu usterek, z których część jak widać ma charakter systemowy. Niestety, autorzy SGJP nie postarali się o takie udogodnienia.
Nie wprowadzono w SGJP podziału czasowników na klasy pozwalające jednoznacznie przewidzieć wszystkie formy fleksyjne. Zamiast tego zastosowano bardzo niedokładny podział Tokarskiego, choć można było zastosować numerację wzorców odmiany występującą w publikacji Z. Saloniego Czasownik polski (CP), który jest przecież głównym autorem SGJP.
Saloni dostrzegł w CP, że klasyfikacja Tokarskiego jest po pierwsze niepełna (pozostają poza nią choćby tzw. czasowniki nieregularne), po drugie klasy Tokarskiego nie są jednolite i podanie tylko symbolu klasy nie pozwala na odtworzenie pełnego paradygmatu. Zamiast dopisywać do oznaczeń Tokarskiego skomplikowane oznaczenia podtypów, wprowadził po prostu własną klasyfikację nieopartą na klasyfikacji Tokarskiego, choć naturalnie do jakiegoś stopnia na nią przekładalną (z uwagi na naturę tego, czego klasyfikacja dotyczy).
Zdziwienie budzi więc fakt, że tej skądinąd dobrej klasyfikacji nie wprowadzono do SGJP i zamiast tego posłużono się klasyfikacją starą, zarzuconą w CP i podaną tam jedynie jako pomoc dla korzystających z innych źródeł, w których jest ona rozpowszechniona. Może brakło czasu, może zaistniały jakieś inne powody. Opatrywanie jednoznacznymi symbolami wzorców odmiany rzeczowników przy niepodaniu jednolitych i jednoznacznych symboli wzorców odmiany czasowników jest co najmniej przejawem niekonsekwencji, która musi ujemnie rzutować na ogólną ocenę SGJP.
Autorzy SGJP starali się wykonać swoją pracę solidnie. Dość często zwłaszcza wybór między formami wariantywnymi, a także wskazanie na taką czy inną formę, zgadza się lepiej z odczuciami niż w wypadku WSPP. W drugim wydaniu uwzględniono też olbrzymią większość uwag odnoszących się do braków i błędów obecnych w wydaniu pierwszym.
Uwagi te zostały przeniesione do odrębnego artykułu. Tu podamy tylko:
1. ^ Autorzy SGJP konsekwentnie stosują tezę o istnieniu w języku polskim większej ilości rodzajów niż trzy: męski, żeński i nijaki, znane z łaciny i greki, i utrwalone w szkolnej nauce. Należy ocenić to pozytywnie. Oto pełna lista używanych w SGJP dziewięciu rodzajów (podrodzajów) wraz z ich skrótami i cechami charakterystycznymi:
2. ^ W Słowniku konsekwentnie prezentowana jest kategoria deprecjatywności. Jest ona widoczna tylko w mianowniku (i wołaczu) liczby mnogiej rzeczowników rodzaju m1. Na przykład w odmianie rzeczownika chłop obok zwykłej, niedeprecjatywnej formy mianownika liczby mnogiej (ci) chłopi używana bywa forma deprecjatywna (te) chłopy. Formy te oznaczane są skrótowo M lm ndepr oraz M lm depr.