Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2019-09-27
Napisał Grzegorz Jagodziński, autor internetowej gramatyki języka polskiego i kursu języka polskiego dla cudzoziemców. Skróty i symbole objaśniono tutaj.
UWAGA: mówienie o normach językowych, gramatyce normatywnej itd. rodzi szereg problemów. O niektórych z nich można przeczytać na stronie poświęconej polskiej ortografii. Zob. zwłaszcza głos językoznawcy w tej sprawie. Polecam także moją stronę na temat poprawności językowej i omówienie błędów w SGJP oraz słownik poprawnościowy, w którym zebrano wątpliwe rozstrzygnięcia rozrzucone po różnych publikacjach.
W niniejszym artykule omówione zostały usterki następującej publikacji:
Wielki słownik poprawnej polszczyzny pod red. A. Markowskiego, PWN, Warszawa 2004.
Dzieło to jest nowym wydaniem podstawowego słownika polskiej ortoepii, wcześniej znanym jako Nowy słownik poprawnej polszczyzny. Zawiera informacje o wymowie, odmianie i składni ok. 50 000 wyrazów polskich, wliczając liczne nazwy geograficzne i pochodne, wykaz przedrostków i przyrostków wraz z informacjami o ich użyciu, a także szereg artykułów problemowych. Uważane jest za najbardziej autorytatywną publikację normatywną regulującą problemy poprawności językowej.
Skróty nazw publikacji wyszczególniono tutaj. Zapis w nawiasach kwadratowych oznacza zawsze wymowę.
Zaczynając od pozytywów, warto podkreślić, że w wielu wypadkach redaktorzy starali się wykonać swoją pracę solidnie, zrywając z tradycją ciągnącą się od czasów Doroszewskiego, a może i Szobera, za to zupełnie nieprzystającą do współczesnej rzeczywistości językowej. Niestety, zdarzyło się, że zamiast dokonać ponownej analizy rozpatrywanego problemu, ograniczono się do przepisania dawnych zaleceń i uzupełnienia ich o nowe, z czego wyszły wskazania wzajemnie sprzeczne (jak przy haśle około).
Nie budzi żadnych zastrzeżeń sama koncepcja wyróżnienia różnych poziomów poprawności językowej, albowiem każdy musi przyznać, że innym językiem rozmawiamy z przyjacielem, a innym wygłaszamy publiczne przemówienie. Trudno też twierdzić, że język przemówienia jest bardziej poprawny od języka swobodnej rozmowy, o ile oczywiście nie jest ona prowadzona w dialekcie. Jednak szczegóły koncepcji prezentowanej w WSPP nie mogą być już akceptowane bez oporów. Należy jednak zaznaczyć, że rzekome czy też rzeczywiste posługiwanie się koncepcją norm nie jest w żadnym wyrazie błędem WSPP, a jedynie niedopracowanie tej koncepcji i niekonsekwencja w jej wprowadzeniu rodzą niepotrzebny bałagan.
I tak, na tylnej okładce publikacji informuje się czytelnika o wyróżnieniu przez autorów dwóch norm: oficjalnej i potocznej. Tymczasem w odpowiednim artykule problemowym (Norma językowa, str. 1626) wyróżnia się normę wzorcową i normę użytkową. Zmianę terminologii należy ocenić bardzo wysoko: norma użytkowa, wcześniej zwana potoczną, jest bowiem równie poprawna jak norma wzorcowa, a w określonych sytuacjach językowych nawet bardziej poprawna. Jednak w treści artykułów hasłowych Słownika nie ma w ogóle mowy ani o normie oficjalnej, ani o normie wzorcowej, ani o normie użytkowej, a wszystko, co można czasem znaleźć, to kwalifikator pot. sugerujący potoczny, a więc de facto mniej poprawny charakter podanej formy. A w części wstępnej łatwiej znaleźć znów informacje o normie oficjalnej i potocznej niż wzorcowej i użytkowej.
Innymi słowy, koncepcja dwóch norm została wprowadzona w WSPP w teorii (i w stosownym artykule problemowym), ale nie w praktyce. W artykułach hasłowych nie podano bowiem wyraźnie, co stanowi normę wzorcową, a co użytkową, a nawet w ogóle nie użyto tych pojęć, pozostawiając niekiedy pole do manewru rozmaitym interpretatorom.
Ponadto już w samym artykule problemowym autor (prof. Markowski) przyznaje wprost, że tak naprawdę nie istnieje jedna norma użytkowa, ale norma potoczna ogólna, norma potoczna regionalna, norma profesjonalna (str. 1628). Ile więc w końcu jest tych norm? Dwie czy może cztery (trzy wymienione przed chwilą plus wzorcowa)?
A może jeszcze więcej? Gdyby rzeczywiście istniały dwie normy, jak chcą autorzy WSPP, niepotrzebne byłyby jakiekolwiek dalsze podziały. Tymczasem np. w haśle forma znajdziemy następującą ocenę normatywną: Dobra, środ. sport. wysoka, forma. Zła, środ. sport. niska, forma. Ocena poprawności użycia wyrażenia wysoka forma zależy więc nie od norm wzorcowej i użytkowej, ale od stylu i kontekstu wypowiedzi. Jeśli zdarzy się w komentarzu do zawodów sportowych, należy ją ocenić jako poprawną. W innych sytuacjach należy ocenić ją jako błędną. W konsekwencji oprócz normy wzorcowej i użytkowej należałoby wyróżnić jeszcze przynajmniej „normę sportową” – gdyż tylko w tej „normie” omawiane wyrażenie jest poprawne. Oczywiście tego rodzaju „norm” trzeba by stworzyć znacznie więcej.
Koncepcja istnienia dwóch norm zakłada, że istnieją dwa rodzaje sytuacji językowych. W sytuacji pierwszego rodzaju świadomy i wyedukowany użytkownik języka będzie posługiwał się normą wzorcową, natomiast w sytuacji drugiego rodzaju użyje form właściwych normie użytkowej. Tymczasem wcale tak nie jest – takie dwubiegunowe spojrzenie na język jest nadmiernie uproszczone. Okazuje się bowiem, że liczba sytuacji językowych wymagających użycia ściśle określonej formy językowej jest znacznie większa niż dwie. Autorzy WSPP zdają sobie z tego doskonale sprawę, i dlatego właśnie w hasłach nie posługują się normami, ale licznymi i rozmaitymi kwalifikatorami. Większość z nich występuje w postaci skrótów.
Autorzy próbowali znaleźć przełożenie stosowanych przez siebie kwalifikatorów na owe dwie deklarowane normy, jednak wynik ich usiłowań jest mało czytelny. By odszukać tego rodzaju informacje, trzeba dokładnie przekartkować część wstępną, a także rozdziały o tytułach sugerujących całkiem inną zawartość, np. Grupy deklinacyjne i koniugacyjne oraz formy fleksyjne wyrazów hasłowych. Nie zostały one nigdzie zebrane w jasnej, przejrzystej formie, niepozostawiającej pola dla różnych interpretacji.
Nieprzykładanie wagi do związku między normą a kwalifikacją formy dobrze współgra z niewątpliwym faktem, że np. informacja, iż dana forma jest właściwa normie użytkowej jest przecież informacją pustą (pozorną): dopiero ścisłe określenie sytuacji językowych, w których forma ta jest akceptowana, jest informacją użyteczną, i rzeczywiście, takie właśnie informacje znajdziemy przy poszczególnych hasłach (a nie określenia „norma wzorcowa” i „norma użytkowa”, których zupełnie się nie używa). Co więcej, niektóre kwalifikatory wyłączają daną formę z podziału na dwie normy, i jasno zaznaczono to w części wstępnej WSPP wbrew deklaracjom o wprowadzeniu dwóch norm.
A oto wykaz stosowanych kwalifikatorów wraz z podaniem ich związku z normami, wyszukanego w czasie szczegółowej analizy części wstępnej Słownika:
Jak więc widać, zamiast oczekiwanej klarownej informacji:
czytelnik WSPP otrzymuje całą gamę niejednokrotnie niezbyt jasnych kwalifikacji danej formy. Na przykład wymowa wyrazu image jako [imidż] lub [ymydż] określona jest jako pretensjonalna. Czytelnik nie dowiaduje się z tej uwagi, czy jest ona poprawna, a jeśli tak, to w której normie. Właśnie dlatego posługiwanie się przez autorów WSPP dwiema normami należy uznać za mit.
Rozbudowana kwalifikacja form zastosowana w WSPP jest do tego niezbyt jasna. Czymże bowiem różnią się wyrazy gwarowe od regionalnych? Które z nich są dopuszczalne w normie użytkowej? W WSPP brak konsekwentnego odróżnienia regionalizmów, które są akceptowane (lub warunkowo akceptowane) w języku literackim, od dialektyzmów, które akceptowane nie są. A nawet jeśli zamierzeniem autorów było uwzględnienie tej różnicy poprzez zastosowania kwalifikatorów reg. i gw., to przecież nigdzie nie zostało powiedziane, że kwalifikator gw. oznacza, że dana forma jest niepoprawna (z uwag rozrzuconych po wstępie WSPP należy jednak sądzić, że tak nie jest).
O ile można próbować zgadnąć, co było przyczyną zastosowania zróżnicowanych oznaczeń reg. i gw., o tyle zupełnie niezrozumiałe jest odróżnianie form obelżywych od obraźliwych, erudycyjnych od podniosłych lub książkowych, dawnych od przestarzałych lub historycznych, czy też rubasznych od żartobliwych. Być może istotnie przymiotniki „obelżywy” i „obraźliwy” nie są pełnymi synonimami, ale czy rzeczywiście różnica ich znaczeń powinna być uwypuklana w słowniku poprawnościowym?
Ważnym mankamentem WSPP jest niekonsekwencja w podawaniu odmiany wyrazów. Przede wszystkim nie jest prawdą, że szczegółowy opis form fleksyjnych jest zadaniem gramatyki, a nie słownika (str. XXX) – na pewno nie jest tak w języku polskim, w którym istnieją setki wzorców odmiany wyrazów, i to właśnie słownik powinien podawać, do jakiego wzorca należy przyporządkować każdy konkretny wyraz. W języku polskim bardzo nieregularna jest odmiana, w języku angielskim – związek między wymową a pisownią. W każdym solidnym słowniku języka angielskiego podaje się wymowę każdego wyrazu (a nawet każdej formy wyrazu), i na podobnej zasadzie każdy solidny słownik języka polskiego powinien podawać wyczerpującą informację o odmianie każdego wyrazu. A już na pewno należy tego oczekiwać od słownika poprawnościowego. Tym bardziej, że właśnie problemy z odmianą stanowią znaczący odsetek wszelkich błędów popełnianych przez użytkowników języka polskiego.
We wstępnej części publikacji zaprezentowano tabele gramatyczne według Tokarskiego, które nie dają pełnej informacji o odmianie, gdyż wyróżnione grupy deklinacyjne czy koniugacyjne nie pozwalają na jednoznaczny wybór formy wyrazu. Co gorsza, nie uwzględniają one zupełnie koncepcji pięciu rodzajów rzeczowników w języku polskim, i w rezultacie w tekście Słownika nie pojawiają się w ogóle informacje o tym, czy rzeczownik jest męskoosobowy, męskożywotny czy męskonieżywotny.
Problemy te można by obejść, podając przy każdym haśle stanowiącym wyraz odmienny kompletną listę form niewynikających bezpośrednio z analizy tabel odmiany, a więc na przykład przy rzeczownikach męskich – podając każdorazowo formę biernika obu liczb (chyba jednak prościej byłoby wzorem SGJP podawać po prostu rodzaj m1, m2 lub m3). Niestety, WSPP nie zawsze oferuje taką informację.
W ślad za przestarzałymi opracowaniami gramatycznymi pominięto też całkowicie kategorię deprecjatywności, istniejącą w odmianie rzeczowników męskoosobowych. Jej istnienie oznacza na przykład, że poprawną formą mianownika i wołacza liczby mnogiej rzeczownika widz jest nie tylko ci widzowie, ale także te widze. Oczywiście forma widze jest ograniczona w swoim użyciu. Tymczasem WSPP określa ją po prostu jako niepoprawną – choć niepoprawne byłoby tylko *ci widze. Całkowite ignorowanie form deprecjatywnych stanowi poważny mankament WSPP, który powinien zostać usunięty w kolejnych wydaniach.
Na str. 1546 w haśle problemowym AKCENT znajdujemy informację, że w języku polskim jest on ekspiratoryczny, czyli wydechowy, co oznacza, że „polega na wyróżnieniu pewnego odcinka tekstu przez silniejsze wymówienie, czyli zwiększenie siły wydechu”. Jest to informacja nieprawdziwa, oparta na błędnych przeświadczeniach sprzed 100 lat. Badania pokazały jednoznacznie, że polski akcent ma przede wszystkim charakter melodyczny czy też toniczno-dynamiczny (tak podaje Wikipedia) i polega głównie na wymówieniu określonej sylaby wyższym tonem. Mało to, okazało się (co jest dość oczywiste dla uważnego obserwatora polskiej mowy), że silniej wymawiamy na ogół pierwszą sylabę wyrazu, niezależnie od tego, czy niesie ona akcent, czy też nie. Akcent nie może zatem polegać na silniejszym wymówieniu czegokolwiek. Inaczej mówiąc, słownik pod red. prof. Markowskiego stoi w sprzeczności z aktualnym stanem badań nad językiem i powiela informacje fałszywe.
Wątpliwości sprawiają także wskazania co do miejsca akcentu. WSPP dopuszcza akcentowanie sylaby trzeciej od końca w wyrazach takich jak okolica, reguła, opatrując tego rodzaju formy kwalifikatorem rzadko. Jednocześnie wymowę opera, ryzyko uznaje się za wzorcową, a formy opera, ryzyko dopuszcza się jako potoczne. Tymczasem użycie form akcentowanych nieregularnie we wszystkich tych wyrazach jest rzadkie i nadaje mowie charakter nacechowany, często wręcz sztuczny. Dziś w radiu, telewizji, a zwłaszcza w rozmowach ze zwykłymi ludźmi słyszy się na ogół okolica, reguła, opera, ryzyko i te właśnie formy należałoby uznać za zwyczajne, naturalne. Jak widać, autorzy WSPP przedkładają jednak pochodzenie tych wyrazów nad uzus.
Problem stwarzają też liczebniki 400, 800, które nakazuje się wymawiać jedynie czterysta, osiemset, uznając formy czterysta, osiemset co najwyżej za potocznie dopuszczalne. Tymczasem znów obserwacje pokazują, że te formy są w rzeczywistości powszechnie używane i zyskują zdecydowaną przewagę w mowie codziennej, nawet ludzi wykształconych, wypierając z użycia historycznie poprawne czterysta, osiemset.
Akcentuacja na trzecią sylabę od końca w formie w ogóle jest dziś tak powszechna, że WSPP traktuje ją jako równie poprawną jak w ogóle. Zupełnie podobny rozkład częstości wymowy mają jednak nazwy dyscyplin zakończone na -ika, -yka, jak matematyka, technika, muzyka. Formy w rodzaju technika uznaje się jednak zaledwie za potocznie dopuszczalne. Stoi to w sprzeczności z uzusem. W dodatku wymowa muzyka w odniesieniu do muzyki rozrywkowej byłaby wręcz odebrana jako błędna, silnie nacechowana, archaiczna lub śmieszna: w tym znaczeniu dopuszczalna jest już raczej tylko forma muzyka.
Przesunięcie akcentu na trzecią sylabę od końca nadaje wyrazom charakter naukowy, pretensjonalny. Wymowę taką spotyka się także w wypadkach, których na próżno szukać w WSPP, jak poza tym. Co najmniej w jednym przypadku takie przesunięcie akcentu dokonało się pod wpływem wyrazu obcego: zamiast nauka i technika zaczęto mówić nauka i technika. WSPP uznaje formę nauka za dopuszczalną.
Zmiany miejsca akcentu nie powinny powodować redukcji sylab nieakcentowanych. Dlatego takie formy jak regła zamiast reguła, nałka zamiast nauka, są nieakceptowane przez osoby dbające o kulturę języka, i w WSPP słusznie uznano je za błędne.
Szczegółowe uwagi, w tym odnoszące się do poszczególnych haseł Słownika, zostały przeniesione do słownika. Tu wymienimy tylko poszczególne kategorie błędów i niedociągnięć autorów WSPP z przykładami: