Pierwsza wersja tekstu była publikowana na witrynie internetowej Slavinja.
Artykuł został opublikowany także na portalu JustPasteIt (dawniej Eioba).
Wersja z 2016-10-05

Poprzednia część Spis treści

Grzegorz Jagodziński

Koncepcje pochodzenia Słowian

012345 – 6

POLEMIKA Z TEKSTEM PROF. W. MAŃCZAKA

Komentowany tekst, cytowany w kolorze brązowym, jest dostępny tutaj: Zachodnia praojczyzna Słowian. Polemiczny komentarz jest czarny.

(…) Moim zdaniem, badania etnogenetyczne powinno się unaukowić poprzez:

a) rozróżnianie argumentów sprawdzalnych i niesprawdzalnych za pomocą statystyki (jeśli ktoś twierdzi, że język polski jest podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, a ktoś inny sądzi, że jest na odwrót, to licząc podobieństwa między tymi językami można rozstrzygnąć, który z tych poglądów jest prawdziwy, natomiast jeśli jeden badacz twierdzi, że nazwa Veneti oznacza u Tacyta w I wieku i u Jordanesa w VI wieku ten sam lud, a inny uczony temu przeczy, to można dać wiarę albo jednemu, albo drugiemu, ale za pomocą statystyki tej kwestii rozstrzygnąć się nie da);

Trudno się z tym nie zgodzić. Rzecz jednak czasami leży we właściwej interpretacji statystycznych danych.

b) opieranie się tylko na argumentach sprawdzalnych.

To „tylko” napawa jednak pewnym niepokojem. Na przykład coraz więcej danych archeologicznych świadczy o tym, że w I połowie I tysiąclecia n.e. (1–500 n.e.) na obszarze dzisiejszej Polski nie było Słowian, byli za to Germanie (Goci, Herulowie i inni). Mimo iż właściwie stwierdzenia takie opierają się jedynie na przesłankach (nie są statystycznie sprawdzalne), byłoby ze szkodą dla nauki odrzucić je całkowicie. Jak w sądzie niektóre sprawy opierają się jedynie na poszlakach, tak samo w nauce bywają obszary, na których nie mamy „statystycznej pewności” i nigdy jej może nawet mieć nie będziemy. A więc konkludując: statystyka – tak, ale nie jako metoda jedyna i absolutna.

Za pomocą statystyki udało mi się ustalić, co następuje:

1) Wśród języków pokrewnych sąsiadujące z sobą są na ogół bardziej do siebie podobne niż niesąsiadujące z sobą, np. polszczyzna jest podobna bardziej do słowackiego niż do serbsko-chorwackiego.

2) Stosunki pokrewieństwa językowego wykazują zdumiewającą stabilność. Jest oczywiste, że ze względów geograficznych łacina używana w Dacji około roku 270 (gdy legiony rzymskie opuszczały Dację) nawiązywała bardziej do łaciny używanej w Italii niż do łaciny używanej w Galii czy Hiszpanii. Od ewakuacji wojsk rzymskich z Dacji minęło 1700 lat, w czasie których nie było kontaktów językowych między Dacją a Italią, a pomimo to dzisiejszy język rumuński nawiązuje do włoskiego bardziej niż do pozostałych języków romańskich.

Ale dzisiejszy francuski czy hiszpański nawiązują bardziej do łaciny niż rumuński! Niegdysiejsze podobieństwo nie przekłada się zatem wcale na stosunki teraźniejsze i nic w tym dziwnego, bo przecież rumuński podlegał procesom „odłacinniania” w znacznie większym stopniu niż francuski czy hiszpański. Analizując podobieństwo tekstów, tego typu fakty również należy zatem uwzględnić.

3) Języki germańskie są podobne bardziej do słowiańskich niż do bałtyckich, z czego wniosek, że w epoce przedhistorycznej Słowianie musieli przebywać – podobnie jak w okresie historycznym – między Germanami a Bałtami.

Podobny pogląd, spotykany i w innych wypowiedziach (np. prof. Bańkowskiego), nie jest niestety uzasadniony przykładami. To znaczy, prof. Mańczak opiera się na analizie statystycznej podobieństwa tekstów. Jednak wysuwanie z tego faktu wniosku, że w epoce przedhistorycznej Słowianie musieli przebywać między Germanami a Bałtami, jest nie do końca uzasadnione. Chodzi bowiem o to, że nie dysponujemy tekstami germańskimi, słowiańskimi i bałtyjskimi z tamtego okresu. A analiza tekstów współczesnych może prowadzić do niekoniecznie poprawnych wniosków. Słownik np. polski (ale i nie tylko polski) jest pełen germanizmów, i nawet tak pospolite wyrazy jak chleb czy mleko są (w każdym razie według wielu autorów) zapożyczeniami z języków germańskich. Z pewnością rzutuje to również na podobieństwo tekstów.

4) Język polski jest podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, z czego wniosek, że Słowianie pierwotnie mieszkali bliżej siedzib dawnych Prusów niż Litwy.

Jeśli przyjąć, że nasi językowi przodkowie przybyli na obecnie przez nas zamieszkiwane tereny około roku 500 n.e., Prusowie mieli jakieś 700–800 lat, aby ich język stał się bardziej podobny do polskiego niż litewski. Obszary językowe polski i litewski nie sąsiadowały bowiem pierwotnie ze sobą (były oddzielone przez Prusów, Jaćwingów i Rusinów – późniejszych Białorusinów) podczas gdy polski i pruski sąsiadowały.

Nie wiadomo, czy ktoś prowadził takie badania, ale „na oko” można ocenić, że między tekstami arabskimi a perskimi znajdziemy więcej zbieżności niż między arabskimi a hindi. Z tego faktu wcale jednak nie wynika, że perski jest bliżej spokrewniony z arabskim niż hindi z arabskim. Nie wynika z tego również, że Persowie i Arabowie sąsiadowali ze sobą od zamierzchłej prehistorii. Wiadomo bowiem, że o ile Arabowie są względnymi autochtonami na Półwyspie Arabskim, o tyle zasiedlili Mezopotamię wypierając lub asymilując ludy wcześniejsze, a także Persowie przybyli do Iranu dopiero w pewnej epoce (wypierając tudzież asymilując Elamitów i inne ludy). A więc sąsiedztwo arabsko-perskie trwa długo, ale nie wiecznie. Mimo to zostawiło ślady w języku. Tak samo mogło być z Polakami i Prusami. A skoro mogło, nie można używać podobieństwa tekstów polskich i pruskich jako ostatecznego dowodu zamieszkiwania Słowian na terenie „Odrowiśla” u schyłku starożytności i we wczesnym średniowieczu.

5) Język polski jest podobny bardziej do niemieckiego niż do osetyńskiego, najbliżej Polski używanego języka irańskiego (Osetowie są potomkami dawnych Sarmatów). Odległość między Hamburgiem a Kijowem jest niemal równa odległości między Kijowem a Władykaukazem, stolicą leżącej głównie na północnych zboczach Kaukazu republiki osetyńskiej, z czego wniosek, że praojczyzna Słowian nie mogła leżeć nad Dnieprem, bo gdyby tam była położona, to liczba leksykalnych zbieżności polsko-osetyńskich byłaby mniej więcej równa liczbie słownikowych zgodności polsko-niemieckich. Ponieważ prof. Sławski (2000, s. 333) czyni aluzję do „tak mało znanego osetyńskiego”, warto wspomnieć o tym, że w latach 1958–1989 ukazał się w Moskwie 4-tomowy słownik etymologiczny języka osetyńskiego Abajewa, który liczy bez mała 2000 stron formatu B5 wydłużonego.

Znów wydaje się, że wniosek ten jest zbyt pochopny. Sądzić należy, że Słowianie nie tylko mogli sąsiadować z Sarmatami w przeszłości, ale nawet plemiona sarmackie mogły wziąć udział w etnogenezie Słowian. Tyle tylko, że od jakichś 1500 lat nie istnieje językowe sąsiedztwo słowiańsko-sarmackie (czy raczej polsko-osetyńskie), za to istnieje polsko-niemieckie. Wystarczająco długo, aby wpłynąć nawet na tak konserwatywną warstwę języka jak teksty (ten konserwatyzm słusznie podkreśla prof. Mańczak).

Nie od rzeczy w tym kontekście byłoby też chyba zwrócenie uwagi na fakt, że także w hipotezie autochtonicznej pochodzenia Słowian (uznającą „odwieczność” istnienia słowiańskiego etnosu na ziemiach Polski) nie wyklucza się wielowiekowego sąsiedztwa słowiańsko-irańskiego (a więc np. słowiańsko-sarmackiego). Jeśli bowiem Prasłowianie mieszkali między Odrą a Wisłą, kto mieszkał dalej na wschód? Właśnie Sarmaci! I powinno pozostawić to ślad w języku Słowian, a według Mańczaka nie zostawiło. Równie dobrze można przyjąć, że nie zostawiło dlatego, że zatarł je czas.

6) Słownictwo włoskie nawiązuje bardziej do polskiego niż do litewskiego, z czego wynika, że w epoce przedhistorycznej – podobnie jak w okresie historycznym – Słowianie mieszkali bliżej Italii niż Bałtowie.

Uwaga jak wyżej. W epoce historycznej – zgoda. W epoce przedhistorycznej – nie ma żadnych podstaw do takiego wniosku. Pewne badania czy spostrzeżenia sugerują istnienie „italskiej” warstwy słownictwa w słowiańskim. Być może odpowiedzialny za to jest język wenetyjski, potwierdzony z okolic Wenecji i domniemany w okolicach Zatoki Gdańskiej (zaświadczona jest przynajmniej nazwa Veneti, niektóre nazwy miejscowe mogą mieć wenetyjskie pochodzenie). Słowianie nasuwając się na tereny zamieszkałe przez Wenetów (a wcześniej sąsiadując z tymi terenami), mogli wzbogacić swój język o ową wzmiankowaną italską warstwę słownictwa. Mogło to zostawić ślad w postaci większego podobieństwa tekstów włoskich do polskich niż do litewskich. Do tego warto dołożyć różnego wieku latynizmy w polskim, których obecność związana jest z panującym od wieków w naszym kraju rzymskim obrządkiem chrześcijaństwa czy rozwojem nauki w czasach nowożytnych.

7) Języki germańskie są podobne bardziej do słowiańskich niż do romańskich. Jeśli zaś wziąć pod uwagę, że z Hamburga do Rzymu jest w linii powietrznej 1300 km, do Poznania 500, a do Kijowa bez mała 1500, to leksykalne zgodności germańsko-słowiańskie liczniejsze od germańsko-romańskich też przemawiają za zachodnią praojczyzną Słowian.

Rozstrzyga tu owo 500 km między Poznaniem a Berlinem wobec 1300 km między Berlinem a Rzymem. Na przestrzeni 1500 lat taka różnica okazała się dostateczna.

8) Język irlandzki nawiązuje bardziej do polskiego niż do litewskiego, z czego wniosek, że w epoce przedhistorycznej – podobnie jak w okresie historycznym – Celtowie mieszkali bliżej Słowian niż Bałtów.

Oczywiście aktualny jest nadal argument wielokrotnie już przedstawiany – stosunków historycznych nie powinno się automatycznie przenosić do prehistorii. Skądinąd wiadomo także, że Celtowie dotarli w swojej ekspansji do Karpat, a nawet je przekroczyli. Znaleziono pozostałości po Celtach nawet i za łukiem Karpat, na Ukrainie. Obojętnie czy przyjmiemy za słowiańską praojczyznę tereny dzisiejszej Polski czy okolice Kijowa, w epoce prahistorycznej istniało więc sąsiedztwo słowiańsko-celtyckie i ich językowe zbieżności nie dostarczają argumentu za żadną z dwóch dyskutowanych lokalizacji. Natomiast sąsiedztwo celtycko-bałtyjskie jest raczej wątpliwe.

9) Przeprowadzone przeze mnie badania nad językami romańskimi wykazały, że z grubsza biorąc, zachodzi związek między liczbą podobieństw leksykalnych, jakie dany język wykazuje w stosunku do pozostałych języków romańskich, a chronologią podbojów rzymskich, co się tłumaczy tym, że im wcześniej jakaś prowincja została podbita przez Rzymian, tym gruntowniej została zromanizowana:

Język   Początek podboju
Włoski 7498 Italia 396 r. przed Chr.
Portugalski 7159 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Hiszpański 7114 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Kataloński 6985 Hiszpania 226 r. przed Chr.
Francuski 6851 Galia (125) 58 r. przed Chr.
Prowansalski 6560 Galia (125) 58 r. przed Chr.
Romanche 6318 Recja 15 r. przed Chr.
Sardyński 5333 Sardynia 237 r. przed Chr.
Rumuński 3564 Dacja 101 r. po Chr.

Włoski, który powstał w kolebce ludów romańskich, wykazuje najwięcej zbieżności słownikowych z pozostałymi językami romańskimi. Z obliczeń przeprowadzonych nad językami słowiańskimi wynikło, że do pozostałych języków słowiańskich najwięcej podobieństw leksykalnych wykazuje polszczyzna.

Rodzi się jednak pewien problem, którego Mańczak zdaje się nie dostrzegać. Analizuje on bowiem jeden przykład, mianowicie przykład ekspansji kultury Rzymu, i na tej jednostkowej podstawie formułuje pewnik, że dziś badane podobieństwo tekstów odzwierciedla rozmieszczenie geograficzne języków w przeszłości. Jeśli przyjmiemy statystykę jako podstawę nauki, czego domaga się krytykowany autor, formułowanie stanowczych tez w oparciu o fakty jednostkowe jest chyba zbyt daleko posuniętym żądaniem. Statystyka zaczyna się bowiem, gdy liczba badanych obiektów przekracza sto, a w każdym razie nie mniej niż 30.

Można zatem przypuścić, że widoczna korelacja pomiędzy podobieństwem języków romańskich a chronologią rzymskich podbojów jest po prostu efektem przypadku, albo wynika z ich położenia geograficznego. To znaczy wcale nie trzeba koniecznie sądzić, że tak istotnie jest, ale opierając naukę na statystyce, takiego twierdzenia odrzucić nie można. Zwłaszcza, że np. podobieństwo sardyńskiego do włoskiego jest stosunkowo małe, mimo iż Sardynia leży blisko Rzymu i została stosunkowo wcześnie podbita. Ciekawi też duże podobieństwo łaciny do portugalskiego, większe niż do hiszpańskiego czy katalońskiego. Z drugiej strony język dość odległej Rumunii zachował niewiele podobieństw do łaciny, znacznie mniej niż np. retoromański, mimo iż Dacja została podbita niewiele później niż Recja (w porównaniu np. z Hiszpanią).

Obserwowane zbieżności między językami romańskimi należy tłumaczyć w inny sposób niż robi to Mańczak, a przede wszystkim nie tylko jednym czynnikiem: im wcześniej prowincja podbita, tym bardziej język podobny. Regułę tę zastąpić należy zespołem reguł następujących:

  1. im dłuższy wpływ łaciny, tym język bardziej do niej podobny,
  2. im silniejszy wpływ łaciny, tym język bardziej do niej podobny,
  3. im słabsze oddziaływanie innych języków, tym język zachował więcej podobieństw do łaciny.

Punkt pierwszy tłumaczy m.in. stosunkowo niskie podobieństwo rumuńskiego do pozostałych języków romańskich. Punkt ten wydaje się z pozoru identyczny jak teza prof. Mańczaka o korelacji między podobieństwem a chronologią podbojów. Tak jednak nie jest. Dacja nie tylko że została podbita później niż Galia, ale nadto wpływ łaciny na francuski nie ustał wcale wraz z upadkiem imperium rzymskiego, podczas gdy wpływ na rumuński był przez wieki znikomy. Nieustający wpływ łaciny był najsilniejszy na włoski (na co wpłynęło poczucie bezpośredniej kontynuacji antycznej kultury przez Włochów, sam język też zmieniał się najwolniej, co widać choćby w dzisiejszej jego gramatyce z pozostałościami wielu niezmienionych cech odziedziczonych z łaciny), dlatego też rumuński wykazuje największe podobieństwa właśnie do włoskiego. Inne języki romańskie poszły niejako w odrębnym kierunku, co oddaliło je od rumuńskiego bardziej niż odległość geograficzna.

Punkt drugi wyjaśnia „osobliwość sardyńską”. Sardynia nie leżała w orbicie najsilniejszych wpływów rzymskich, a jej mieszkańcy dłużej niż gdzie indziej opierali się procesom romanizacji. Pomimo więc względnej bliskości i długotrwałości wpływ łaciny okazał się mniejszy od spodziewanego.

Punktem trzecim można wyjaśnić parę innych nieregularności. Np. silny wpływ słowiański przyczynił się, obok ustania oddziaływania łaciny, na odrębność rumuńskiego. Dzięki skrajnemu położeniu portugalski mógł zachować więcej archaizmów niż hiszpański czy zwłaszcza francuski – Portugalia bowiem graniczy już tylko z oceanem i dzięki temu jest słabiej narażona na wpływ obcych kultur, które przelewały się przez Hiszpanię (Celtowie, Germanie, Arabowie, sąsiadujący Baskowie) czy Francję (Celtowie, germańscy Frankowie). Otoczony (niemal) ze wszystkich stron przez dialekty romańskie toskański, podstawa współczesnego włoskiego, zachował najwięcej podobieństw do łaciny. Ze wszystkich języków romańskich właśnie włoski podlegał bowiem najsłabszym wpływom zewnętrznym. Fakt, że Włosi zamieszkują te same tereny co pierwotnie Rzymianie, ma wobec tego chyba mniejsze znaczenie.

10) Z obliczeń przeprowadzonych na językach słowiańskich w celu rekonstrukcji przedhistorycznych migracji Słowian wynikło, że języki zachodniosłowiańskie średnio wykazują więcej podobieństw leksykalnych do pozostałych języków niż języki wschodniosłowiańskie, a te z kolei więcej niż południowosłowiańskie, z czego wniosek, iż ekspansja Słowian na wschód poprzedziła migrację na południe. Dane te stanowią zarazem dodatkowy argument przemawiający za zachodnią praojczyzną Słowian.

Fakt ten można jednak zinterpretować inaczej. Języki południowosłowiańskie zmieniły się najsilniej, bo ich nosiciele byli przez wieki narażeni na najsilniejsze oddziaływania obcych kultur i języków (łacina, greka, protobułgarski, turecki). Wschodniosłowiańskie zmieniły się słabiej, bo tu procesy oddziaływania obcych kultur były słabsze. Najbardziej archaicznym językiem okazał się polski, ale też i na obszarze zamieszkiwanym przez Polaków wpływ obcych kultur okazał się najsłabszy.

Wypada zwłaszcza podkreślić, iż historia notuje cały szereg ludów przewalających się w dawnych wiekach przez tereny wschodniej słowiańszczyzny. Nie wspominając już irańskich plemion Kimerów i Scytów, a po nich Sarmatów, wymienić trzeba wypady Wikingów – Rusów (od których wywodzi się historyczna dynastia Rurykowiczów i nazwa Rusi), a także ciągłe najazdy i sąsiedztwo turkijskie (Chazarowie, Bułgarzy wołżańsko-kamscy, Uzowie, Pieczyngowie, Połowcy, Tatarzy), w tym wielowiekową zależność wielkich obszarów Rusi od Tatarów. Kultura ludów turkijskich miała dostatecznie dużo czasu, aby spowodować obserwowaną odrębność języków wschodniosłowiańskich. Słownik rosyjski roi się od turkijskich zapożyczeń, turkijskim wpływem można objaśnić pewne osobliwości gramatyczne (jak częściowa eliminacja czasowników być i mieć) i z pewnością w jakimś stopniu przekłada się to na podobieństwo tekstów.

W odróżnieniu od języków wschodniosłowiańskich, polski nie podlegał aż tak silnym i długotrwałym wpływom zewnętrznym. Na rozwój literackiego polskiego najsilniejszy wpływ miały czeski i ukraiński – tak się składa, że oba to języki słowiańskie, i być może to właśnie jest przyczyną „centralnej” pozycji polszczyzny w obrębie innych języków słowiańskich. Wysnuwanie zaś z faktów językowych wniosku, że Polacy zamieszkują ziemie „odwiecznie” słowiańskie, jest po prostu nieuzasadnione i zbyt daleko idące.

Postulowana przez Mańczaka korelacja, do pewnego stopnia potwierdzona danymi z języków romańskich (a więc tylko jednym przykładem, w oparciu o który niebezpiecznie jest budować uogólnienia), może być w dużej mierze dziełem przypadku, a przede wszystkim szczególnych uwarunkowań historycznych. Łacina odgrywała olbrzymią rolę wskutek istnienia imperium rzymskiego przez szereg stuleci. Obszary, na których dziś mówi się językami romańskimi, to niektóre z terenów podbitych przez Rzymian, na których ich kultura zwyciężyła istniejące wcześniej kultury lokalne, a orężem w tej walce były jej wyższość i uwarunkowania polityczne i gospodarcze. Tymczasem ani rzekomo prasłowiańskie tereny nad Odrą i Wisłą ani też tereny nad Dnieprem nie były nigdy centrum imperium, które narzucałoby swoją wyższą kulturę podbitym ludom. Doprawdy trudno o jakiekolwiek analogie między ekspansją języków romańskich a ekspansją Słowian. Nawet więc jeśli dzisiejsze fakty językowe są do jakiegoś stopnia odbiciem chronologii rzymskich podbojów, trudno oczekiwać, aby fakty słowiańskie świadczyły o chronologii imperialnych podbojów naszych przodków – bo takich po prostu nie było. Na obecną postać języków słowiańskich mogły zatem wpłynąć zupełnie inne czynniki niż na obecną postać języków romańskich. Można ująć to tak: języki romańskie rozwijały się przy ekspansji z nieruchomego centrum. W rozwoju języków słowiańskich centrum zaś mogło się przemieścić (na przykład znad Dniepru nad Wisłę), co należy rozumieć tak, że język polski po prostu zmienił się najmniej, bo był poddany najsłabszym wpływom zewnętrznym (niesłowiańskim).

O ile znamy przykład ekspansji języków wychodzącej z nieruchomego centrum (języki romańskie) i możemy obserwować dziś takie a nie inne zróżnicowanie pochodzących od łaciny języków, o tyle nie znamy szczegółowo przypadku, gdy ekspansja łączyła się na pewno z brakiem takiego nieruchomego centrum o znanej lokalizacji. Chociaż… Ciekawe, jakie wyniki dałaby analiza podobieństw tekstów języków turkijskich metodą prof. Mańczaka. Gdyby pozwalała ona faktycznie na wnioskowanie o pierwotnym zasięgu geograficznym języków, powinna ona wskazać Ałtaj jako jądro grupy, gdyby zaś decydujące okazały się wpływy zewnętrzne, „wyliczonym” centrum mógłby być np. Uzbekistan. Ale nikt dotąd takich badań nie przeprowadził…

Biorąc pod uwagę wszystkie te ustalenia, nie sposób zlokalizować praojczyzny Słowian gdzie indziej niż w dorzeczu Odry i Wisły.

Nie ustalenia, a założenia, oparte o analizę jednego jedynego przypadku, w dodatku bardzo szczególnego, bo związanego z istnieniem potężnego i rozległego imperium. W historii Słowian trudno o jakiekolwiek analogie.

Teza to bynajmniej nie nowa, natomiast nowa jest argumentacja, która się różni od wszystkich dotychczasowych tym, iż jest oparta wyłącznie na danych statystycznych, a tym samym ma tę istotną zaletą, że jest całkowicie sprawdzalna. Większość omówionych tu danych statystycznych znaleźć można w mojej książce z roku 1992.

Gdyby – jak chciał Godłowski (1986, s. 45) – praojczyzna Słowian leżała w górnym i może także częściowo w środkowym dorzeczu Dniepru, to oczywiście przedstawione przeze mnie dane statystyczne musiałyby wyglądać inaczej.

Niekoniecznie, jeśli założyć, że dorzecze Dniepru było później poddane silniejszym obcym wpływom niż np. dorzecze Wisły. Nawet analiza podobieństwa języków romańskich uprawnia do wprowadzenia w tym miejscu takiej właśnie uwagi.

Języki germańskie nie mogłyby być podobne bardziej do słowiańskich niż do bałtyckich, ale – na odwrót – musiałyby nawiązywać bardziej do bałtyckich niż do słowiańskich.

Wątpliwe z uwagi na późniejsze wielowiekowe oddziaływanie, a także na domniemany brak dłuższego sąsiedztwa germańsko-bałtyjskiego w prahistorii. Obszar między Bałtami a Germanami mogli zajmować niekoniecznie Słowianie, ale np. italscy Wenetowie, o których piszą źródła historyczne, a którzy niekoniecznie musieli być tożsami ze Słowianami – tak samo jak XIX-wieczne germańskie Prusy nie były tożsame z wcześniejszymi Prusami bałtyjskimi, jak anglojęzyczni Szkoci z Lowlands nie są tożsami z celtyckimi Szkotami z Highlands, jak romańscy Francuzi nie są tożsami z germańskimi Frankami, jak celtyccy Walijczycy (ang. Welsh) nie są tożsami z romańskimi Włochami ani Wołochami (Rumunami), a nawet nie z celtyckimi Wolkami, jak współcześni Tatarzy nie są tożsami z mongolskimi Tatarami, którzy najechali Polskę w XIII wieku, ani z tzw. Tatarami krymskimi wysiedlonymi przez Stalina do Uzbekistanu, a zwłaszcza jak dzisiejsi słowiańscy Bułgarzy nie są tożsami z turkojęzycznymi Bułgarami, którzy pod wodzą chana Asparucha dokonali podboju pewnych obszarów słowiańszczyzny w VII wieku.

Język polski nie mógłby być podobny bardziej do staropruskiego niż do litewskiego, ale – na odwrót – musiałby wykazywać więcej zbieżności z litewskim niż ze staropruskim.

Nieprawda, przez wystarczająco długi czas rozwijał się w sąsiedztwie pruskiego, a oddzielony od litewskiego.

Język irlandzki nie mógłby być podobny bardziej do polskiego niż do litewskiego, ale – na odwrót – musiałby iść w parze częściej z litewskim niż z polskim.

Ponieważ niektórzy zwolennicy koncepcji Godłowskiego twierdzą, że Słowianie, którzy od końca V wieku po Chr. mieli przenikać w dorzecze Wisły i Odry, osiedlali się wśród ludności germańskiej, należy zwrócić uwagę na to, iż w języku pragermańskim zaszło zjawisko zwane germańską przesuwką spółgłoskową, które polegało między innymi na tym, że d w językach słowiańskich przetrwało bez zmian, natomiast w pragermańskim zmieniło się w t (por. pol. dwa, ale ang. two, pol. woda, ale ang. water). Głoska t w językach słowiańskich nie uległa zmianie, natomiast w pragermańskim przeszła w th (por. pol. trzy, ale ang. three, pol. ten, ale ang. the). W językach słowiańskich p się zachowało, natomiast w pragermańskim zmieniło się w f (por. pol. pięć, ale ang. five, pol. pierwszy, ale ang. first). Germańską przesuwką spółgłoskową tłumaczy się też, że polskiemu k odpowiada w angielskim h, por. pol. kto, ale ang. who, pol. kamień, ale ang. hammer (germańska nazwa młota sięga epoki kamiennej, gdy młoty wyrabiano z kamienia), i tak dalej. Poza tym w pragermańskim zaszło zjawisko określane tak zwaną regułą Vernera, to znaczy, że spółgłoski szczelinowe w pewnych warunkach ulegały udźwięcznieniu, np. odpowiednikiem pol. bosy jest ang. bare, w którym r powstało z wcześniejszego *z. Tak więc gdyby było prawdą, że Słowianie, którzy się mieli osiedlać w dorzeczu Wisły i Odry poczynając od schyłku V wieku, poznawali nazwy rzek polskich z ust Germanów, to nazwy polskich rzek musiałyby brzmieć inaczej, niż brzmią, a mianowicie musiałyby wykazywać ślady germańskiej przesuwki spółgłoskowej oraz działania reguły Vernera, a tymczasem śladów takich zupełnie brak.

Niestety, nie mamy tu do czynienia z rzetelnym argumentem, a z uogólnieniem przeprowadzonym bez dogłębnej analizy faktów. Szkoda, że Mańczak nie sporządził listy takich nazw rzecznych, które musiałyby jego zdaniem brzmieć inaczej, gdyby zostały przejęte od Germanów. Wówczas bowiem udowodniłby sam sobie, że jego argument pozbawiony jest jakiegokolwiek sensu.

Poza tym sprawa wcale nie jest tak prosta, jak chce ją widzieć Mańczak. Otóż, po pierwsze, nazwy rzek mogły zostać przejęte od Wenetów, a nie od Germanów, a w ich języku nie było żadnej przesuwki. Po drugie, nawet jeśli nazwy te zostały przejęte od Germanów, oni sami mogli się z nimi zapoznać już po zakończeniu procesu przesuwki, gdyż w czasach przesuwki jeszcze ich tu nie było. W każdym razie archeologia potwierdza, że do mniej więcej roku 400 p.n.e. Germanie zamieszkiwali jedynie południową Skandynawię i wybrzeże współczesnych Niemiec. Gdy rozpoczęli ekspansję i zajęli ziemie dzisiejszej Polski, przesuwka spółgłosek w ich języku była już niemal na pewno ukończona. Gdyby bowiem było inaczej, we współczesnych i historycznych językach germańskich obserwowalibyśmy wahania lub niejednolity rozwój fonetyczny, a taki fakt nie ma miejsca. Dlatego właśnie mamy pewność, że w momencie rozpoczęcia ekspansji przesuwka już się dokonała. Po trzecie, Słowianie nie mieli w swoim języku nigdy dźwięku th (þ), i gdyby przejęli „przesuniętą” nazwę zawierającą þ zamiast t, zapewne wprowadziliby z powrotem t zamiast germańskiego þ jako najbliższy dźwięk własnego języka. Podobnie zamiast f mogli użyć p, wracając niejako do stanu z prajęzyka. Wreszcie po czwarte, Mańczak nie wskazuje, które to konkretnie nazwy rzek brzmiałyby inaczej niż brzmią, gdyby zostały według niego przejęte od Germanów.

W prajęzyku obok *b, *d, *g były również przydechowe *bh, *dh i *gh, które rozwinęły się w b, d, g tak w słowiańskim, jak i w germańskim, bez jakiejkolwiek różnicy. Gdyby więc nazwy rzek zawierające *bh, *dh, *gh zostały przejęte od Germanów, nie moglibyśmy tego w żaden sposób poznać.

Na koniec warto podkreślić, że stosunkowo mało starych nazw rzek ma ustaloną pewną jakąkolwiek – słowiańską, germańską czy jeszcze jakąś inną – etymologię, a nadto istnieje nazwa, która bywa uważana za przejętą od Germanów i zawierająca przesuwkę, a mianowicie Tanew z germ. *Tanō – nazwa ta miała pierwotnie brzmieć *Danā i miała być pokrewna innym nazwom rzecznym, jak Dunaj, Don, a może i Dniestr, Dniepr, zawierającym irański rdzeń *dan- oznaczający wodę płynącą. Teza o nieobecności nazw rzecznych z przesuwką jest zatem bardzo słaba.

Inni zwolennicy koncepcji Godłowskiego utrzymują, że zanim się Słowianie pojawili w dorzeczu Odry i Wisły, Germanie to terytorium opuścili (tak twierdzi np. Wróblewski 1999). Innymi słowy, Słowianie mieli wejść do bezludnego kraju. Jest to też nieprawdopodobne, gdyż nazwy rzek polskich rozpadają się na dwie kategorie: 1. nazwy zrozumiałe dla Polaka, takie jak Kamienna, Bystrzyca czy Prądnik, które są stosunkowo świeżej daty, oraz 2. nazwy dla Polaka niezrozumiałe, takie jak Wisła, Odra, Raba, Soła, Nysa, Nida, Bug, Drwęca, Gwda, Skrwa itd., które powstały w zamierzchłej przeszłości, na setki czy nawet tysiące lat przed V wieku po Chr. Tymczasem w V wieku nie było jeszcze atlasów geograficznych, nie mówiąc już o tym, że ówcześni Słowianie byli analfabetami. W tym stanie rzeczy nasuwa się pytanie, w jaki sposób Słowianie, którzy się mieli pojawić w bezludnej krainie, poznali nazwy rzek używane w dorzeczu Odry i Wisły przed ich przybyciem.

Warto może zauważyć, że skoro Wisła, Odra, Raba itd. są dla Polaka niezrozumiałe, jest dość mało prawdopodobne, by nazw tych Słowianie nie przejęli od wcześniej mieszkającego tu ludu. Niekoniecznie były to plemiona germańskie – część z tych nazw ma etymologię wenetyjską, mesapijską lub tracką. W każdym razie trudno upierać się, że Słowianie są odwiecznymi mieszkańcami terenów nad Wisłą, Odrą, Rabą itd. – gdyby tak było, nazwy te byłyby słowiańskie, a nie są.

Aby móc zaakceptować tezę Godłowskiego, że się Słowianie pojawili w dorzeczu Odry i Wisły dopiero w V wieku po Chr, trzeba by przyjąć, iż wśród owych niepiśmiennych Słowian był geniusz, który na 1400 lat przed XIX-wiecznymi uczonymi odkrył germańską przesuwkę spółgłoskową oraz zjawisko, którego dotyczy reguła Vernera, i, mało tego, zdołał nakłonić swych rodaków, żeby z przejętych z ust Germanów nazw rzek polskich wyrugowali wszelkie naleciałości germańskie. Albo też trzeba by przypuścić, że wśród Słowian osiedlających się w bezludnym kraju znalazł się genialny jasnowidz, który odgadł nazwy wielu rzek polskich, jakie powstały przed V wieku, i, mało tego, potrafił przekonać swych ziomków, żeby tych właśnie nazw używali. Ale czy to jest możliwe? Niestety, na to równie zasadnicze jak kłopotliwe pytanie żaden spośród tak licznych dziś zwolenników Godłowskiego nie zechciał odpowiedzieć. Osobiście sądzę, że ani jedno, ani drugie możliwe nie jest, i dlatego koncepcję Godłowskiego uważam za błędną.

W całym tym fragmencie dominuje barwna i miejscami zabawna retoryka, mało zaś logiki i faktów.

Tak wyglądał mój referat wygłoszony na zebraniu „okrągłego stołu”. W międzyczasie ukazał się jednak wybór pism Godłowskiego (2000), o którym wspominałem w słowie wstępnym. Trudno nie odnieść się do choćby paru wypowiedzi w nim zawartych.

Zdaniem Godłowskiego (2000, s. 221):

„… bardzo istotnym dowodem na wschodnią lokalizację siedzib prasłowiańskich są nazwy drzew. Własne prasłowiańskie nazwy noszą drzewa znane na terenach naddnieprzańskich; natomiast cały szereg gatunków występujących w dorzeczu Wisły i Dniestru, lecz nie potwierdzonych w dorzeczu Dniepru, posiada nazwy, które zostały zapożyczone z języków germańskich lub innych. Ten argument… Rostafińskiego…, rozbudowany przez… Moszyńskiego…, częstokroć nie jest doceniany…, mimo że… nic nie stracił ze swej siły przekonywania”.

By wykazać kruchość tego argumentu, wystarczy zestawić łacińskie nazwy tych drzew z francuskimi:

Buk fagus hêtre (germ.)
Cis taxus if (celt.)
Jawor acer platane (gr.)
Modrzew larix mélèze (celt. lub przedindoeur.)
Świerk picea sapin (celt.)

Zatem Francuzi nazywają buk, cis, jawor, modrzew i świerk nazwami niełacińskiego pochodzenia, choć Rzymianie, którzy 2000 lat temu podbili Galię, drzewa te znali. W tym stanie rzeczy, przyjmując nawet za Moszyńskim, że wszystkie wymienione słowiańskie nazwy drzew są niesłowiańskiego pochodzenia, nie można na tej podstawie wnioskować, że drzewa te w praojczyźnie Słowian nie rosły.

Można natomiast wnioskować, że nazwy, które mają etymologię słowiańską (a do nich należą te o zasięgu wschodnim), oznaczają drzewa, które rosły w praojczyźnie Słowian. Ponadto przykład francuski jest o tyle szczególny, że język ten powstał z nawarstwienia się romańskiego na galijski, na co z kolei silnie oddziałał frankoński. W rozwoju języków słowiańskich nie obserwujemy równie silnych oddziaływań i nawarstwień.

Komentarz do etymologii francuskich nazw drzew: hêtre z frankońskiego hêster, zapisane w wieku XIII w tekście łacińskim jako hestrum, zastąpiło wcześniejsze rodzime fou < fagus; if wywodzi się z galijskiego ivos; platane z greki za pośrednictwem łaciny średniowiecznej; mélèze, wcześniej także melze, zawiera przedindoeuropejską nazwę góry, mal lub mel; sapin, obecnie ‘jodła’, nie jest słowem celtyckim, lecz pochodzi od płac. sappīnus < *sappo-pīnus, gdzie sappo- ma istotnie pochodzenie celtyckie, natomiast drugi człon jest łacińską nazwą sosny; w starofrancuskim używano także czysto celtyckiego terminu sap.

Podobnie się zdarza zresztą nie tylko z nazwami drzew, ale i z innymi zapożyczeniami. Na przykład polska nazwa tańca jest niemieckiego pochodzenia, ale z tego bynajmniej nie wynika, jakoby nasi przodkowie nauczyli się tańczyć dopiero od Niemców. Tańczyć umieli i wcześniej, ale tańczenie pierwotnie nazywali pląsaniem.

Po łacinie pokój się nazywa pax, a wojna bellum. Słowo pax przetrwało we wszystkich językach romańskich, por. fr. paix, wł. pace itd., natomiast wyraz bellum nie zachował się w żadnym języku romańskim: Rumuni wojnę nazywają război, a więc wyrazem słowiańskiego pochodzenia, natomiast pozostałe ludy romańskie używają wyrazu pochodzenia germańskiego typu fr. guerre, wł. guerra itp. Ale czyż z tego wynika, że Rzymianie byli narodem pacyfistów? Wprost przeciwnie, wiadomo, że Rzymianie byli jednym z najbardziej wojowniczych ludów starożytności.

Mańczak ma całkowitą rację, że argument wysunięty z braku czegoś nie jest właściwie żadnym argumentem. Właśnie dlatego rzekomy czy też rzeczywisty brak nazw rzecznych zawierających germańską przesuwkę o niczym nie świadczy. Można natomiast wyciągać wnioski z obecności czegoś. Obecność w językach słowiańskich tylko im właściwych nazw drzew odnoszących się do gatunków rosnących na Ukrainie upoważnia właśnie do pewnych stwierdzeń.

Za wschodnią ojczyzną Słowian świadczyć by mogły i inne pozytywne fakty językowe, jak na przykład rodzina wyrazów bóg, bogaty, ubogi, zboże urobiona od terminu obecnego w językach irańskich (ale nie np. w germańskich). Pozytywną przesłanką są też zbieżności słowiańsko-kaukaskie (np. wyraz jelito) oraz słowiańsko-turkijskie, z których przynajmniej część wydaje się starsza od zapożyczeń z czasów Tatarów, Bułgarów czy Pieczyngów. To są wszystko fakty pozytywne, trudne do wytłumaczenia na gruncie hipotezy autochtonicznej.

Na stronie 357 Godłowski twierdzi, że na pierwszym etapie wielkiej ekspansji Słowian dochodzi do „ostatecznej krystalizacji etnosu słowiańskiego” między Karpatami a Prypecią i Dnieprem, „a następnie do jego rozprzestrzenienia się na południu po dolny Dunaj”, a na stronie 281 dodaje, że w VI wieku Słowianie rozwijają swoją ekspansję „nad dolnym Dunajem, co jest zrozumiałe, jeśli przyjmiemy, że punkt wyjścia tej ekspansji znajdował się na terenie Ukrainy, ale nie Polski”. Badania nad przedhistorycznymi migracjami Słowian doprowadziły mnie do wniosku, że południowa Słowiańszczyzna powstała dzięki ekspansji jedynie ludności zachodniosłowiańskiej, a migracja wywodząca się z zachodniej Słowiańszczyzny odbywała się najpierw w kierunku obszaru serbsko-chorwackiego, a tam się rozwidliła w kierunku obszaru słoweńskiego oraz obszaru bułgarskiego. Forma zapożyczeń słowiańskich w grece i rumuńskim wskazuje na to, że się Słowianie pojawili w Grecji wcześniej niż w Rumunii. Oto jeden z dowodów na to. Głoski r i l nazywane są płynnymi, a słowa polskie gród i mleko wywodzą się od form prasłowiańskich *gordъ wzgl. *melko. Tak więc w polszczyźnie zaszło zjawisko zwane metatezą (inaczej przestawką) płynnych: w prasłowiańskim r i l znajdowały się po samogłoskach, a w polskim znalazły się przed samogłoskami. Otóż na uwagę zasługuje, że zapożyczenia słowiańskie w grece charakteryzują się brakiem metatezy płynnych, por. nazwę miejscowości Gardiki, która jest odpowiednikiem polskiej nazwy Grodziec lub Grójec. Natomiast w rumuńskim są nieliczne zapożyczenia wykazujące brak metatezy, np. kałuża to po rumuńsku baltă (odpowiednik polskiego błoto), jednak dla znacznej większości starych zapożyczeń w rumuńskim charakterystyczna jest metateza płynnych, por. brazdă ‘bruzda’.

Brak metatezy występuje również na terenach pomorskich (np. Karwia, Białogard wobec krowa, gród). Tak nazwy z Grecji, jak i z Pomorza leżą na obszarach peryferyjnych, gdzie nowinki językowe w rodzaju przestawki płynnych po prostu nie docierały w związku z postępującym różnicowaniem dialektycznym słowiańszczyzny. Z analogicznego powodu np. peryferyjny portugalski zachował kilka łacińskich słów zastąpionych przez nowsze określenia we wszystkich innych językach romańskich.

Co do Rumunii, nie została ona nigdy zeslawizowana, ale Słowianie mogli przecież przejść przez jej teren i pójść dalej podobnie jak być może Hunowie, Awarowie czy Madziarowie (Węgrzy), którzy zatrzymali się dopiero w Panonii. Wcześniej Panonia była zapewne także centrum rozprzestrzeniania się Słowian Południowych, a więc mogli oni przejść Rumunię bez zatrzymywania się na dłuższy pobyt. Zapożyczenia w rumuńskim z metatezą płynnych pochodzą natomiast z późniejszego czasu; przybyły tu być może dopiero wraz ze słowiańską wersją chrześcijaństwa (są to więc zapożyczenia nie tyle słowiańskie, ile z języka staro-cerkiewno-słowiańskiego).

Mańczak może mieć jednak częściowo rację. Istnieją dane językowe uprawniające do wywodzenia Słoweńców i częściowo Chorwatów od Słowian zachodnich, a zbieżności ich języków z bułgarskim i macedońskim można tłumaczyć późniejszym długotrwałym sąsiedztwem. Jednak te rozważania mają się nijak do dyskusji nad praojczyzną Słowian. Wystarczy prześledzić skomplikowane drogi migracji plemion germańskich w okresie wędrówki ludów. Słowianie mogli się przemieszczać równie nieskładnie i pewne obszary mogły być zasiedlane przez różne mieszające się fale migracyjne wychodzące z różnych kierunków (m.in. mamy podstawy, by wnioskować o przejściowym zamieszkiwaniu niegdyś Chorwatów, a także Serbów, na ziemiach obecnej Polski).

Ponadto stare zapożyczenia słowiańskie w rumuńskim mają odpowiedniki tylko w bułgarskim i (w mniejszej mierze) serbsko-chorwackim. Gdyby dzisiejszy obszar macedońsko-bułgarski został zasiedlony przez przybyszów ze wschodniej Słowiańszczyzny (jak to sugeruje Godłowski), należałoby wśród starych zapożyczeń słowiańskich w rumuńskim oczekiwać jakichś śladów wpływów wschodniosłowiańskich, a tymczasem śladów takich zupełnie brak.

Niekoniecznie. Po prostu „wschodniosłowiańskość” uformowała się znacznie później, już po zasiedleniu Bałkanów. A Rumunia mogła znajdować się na trasie migracji, mogła też na tej trasie się nie znajdować. Jest to bez znaczenia, skoro wczesne wpływy słowiańskie w Rumunii zatarły się zupełnie lub nałożyły się na nie wpływy późniejsze z VIII–IX wieku.

Wreszcie postać fonetyczna najstarszych zapożyczeń słowiańskich w rumuńskim wskazuje na to, że pojawienie się Słowian na obszarze Rumunii należy wiązać z ekspansją pierwszego państwa bułgarskiego na terytorium dzisiejszej Rumunii w VIII, a zwłaszcza IX wieku (Mańczak 1997). Wszystko to tłumaczy, czemu – jak pisze Godłowski na s. 98 – na „obszarach, położonych na północ i na północny wschód od dolnego Dunaju, ceramika typu praskiego nie pojawia się tak często i tak masowo, jak byśmy to mieli prawo oczekiwać”.

Na stronie 39 Godłowski powiada, że:

„… co do Fennów, to z opisu zawartego w Germanii jasno wynika, że chodzi tu o prymitywne, łowiecko-zbierackie ludy zamieszkujące strefę leśną północno-wschodniej Europy. Odnośnie do Peucynów wiadomo z innych źródeł, że siedziby ich znajdowały się na zewnętrznym łuku wschodnich Karpat. Zajmujący lesiste obszary pomiędzy Fennami a Peucynami Wenedowie… zamieszkiwaliby więc tereny położone w przybliżeniu na obszarze dzisiejszej północno-zachodniej Ukrainy, Białorusi i ewentualnie też wschodnich krańców Polski”.

Nawiasem mówiąc, Peucynowie (Bastarnowie) uważani są za lud germański podległy wpływom celtyckim (zob. np. http://wiem.onet.pl/wiem/012cc5.html). Jeśli „Odrowiśle” zajmowali Słowianie, obecność plemienia germańskiego tak daleko na wschód musi wydać się co najmniej dziwna.

Zupełnie inaczej tę wypowiedź Tacyta interpretuje znany indoeuropeista Schmid (1992, s. 131):

„Geographisch läßt sich aus Suebiae finis und der Reiche Peucini, Venethi, Fenni, die offenbar von Süd nach Norden geordnet ist, wenig entnehmen. Nimmt man noch Ουενεδικος κολπος des Ptolemaios hinzu und schließt sich der Meinung an, daß damit die Danziger Bucht gemeint sei, dann bleibt der Raum zwischen Oder, die bei Ptolemaios auch Συηβος ποταμος heißt, und der Weichsel… übrig… Aus dem stimmhaften -d- wird gemeinhin auch ein Einfluß der germanischen Lautreschiebung entnommen, so daß auch eine Nachbarschaft zu irgendeinem germanischen… Stamm vorausgesetzt werden darf”.

Jak z tego widać, Schmid lokalizuje Wenedów między Odrą a Wisłą.

I Schmid ma zapewne rację. Jednak już identyfikowanie ptolemeuszowskich Wenedów ze Słowianami jest dość dowolną interpretacją. Ich podana w germańskiej wersji nazwa („Einfluß der germanischen lautschriebung”, reguła Vernera; inne źródła podają „Veneti” przez „t”) może równie dobrze odnosić się do italskich Wenetów, których język znamy z inskrypcji i który na pewno nie jest słowiański.

Na szczególną uwagę zasługuje następująca wypowiedź Godłowskiego ze s. 234:

„… domniemana migracja z górnodnieprzańskiej strefy leśnej w przypadku nosicieli kultury typu praskiego nie jest jednoznacznie uchwycona w materiale archeologicznym, musi być zatem traktowana jako hipoteza”.

Migracja o charakterze wędrówki ludów, a zatem przebywanie w krótkim czasie dużych odległości, może dawać właśnie taki niejasny obraz archeologiczny. Warto jednak podkreślić, że dane archeologiczne tym bardziej nie popierają hipotezy autochtonicznej.

Krytyka pozostałej części artykułu Mańczaka zostanie pominięta, bo trudno dyskutować w kwestii uznania bądź nieuznania czyjegoś autorytetu, lepiej jest dyskutować merytorycznie. Poza tym problem potomków B i C w zestawieniu z wpływami lub ich brakiem został przedstawiony w tak mętny i niezrozumiały sposób, że trudno o jakikolwiek komentarz.

Reasumując:

Nie można oczywiście zdecydowanie twierdzić, że na pewno nie ma on racji, jednak wyciągnięte przez niego wnioski wcale nie są tak nieodparte, jakby sam chciał. Przedstawiona w częściach poprzednich analiza całego szeregu innych argumentów (w tym faktów językowych) czyni hipotezę autochtoniczną mało prawdopodobną.

Słowianie jądrem rodziny indoeuropejskiej?

Zwolennicy autochtonizmu Słowian, tj. poglądu, że wyjściowy punkt ich ekspansji znajdował się w Polsce, dowodzą często także uprzywilejowanego położenia Słowian w obrębie ludów indoeuropejskich. Ich zdaniem w dzisiejszej Polsce znajdowała się indoeuropejska praojczyzna, i to właśnie stąd wychodziły kolejne fale migracji. Taki właśnie pogląd prezentuje w licznych publikacjach (m.in. Wieża Babel) także prof. Mańczak. Co więcej, w opinii wielu tzw. pasjonatów starożytności Słowianie są „jądrem” lub „korzeniem” narodów, strażnikami najczystszej indoeuropejskości, wszyscy inni zaś to emigranci, odszczepieńcy, mieszańcy, którym daleko im do Słowian (a w ich obrębie – do Polaków).

Doszukiwanie się „jądra” czy „korzenia” czy to konkretnej grupy języków, czy to całej rodziny indoeuropejskiej, w jakimś konkretnym języku używanym współcześnie, jest ulubionym zajęciem nawiedzonych łowców językowych sensacji i ludzi owładniętych manią stwarzania alternatywnych wersji historii. Autor tego artykułu odcina się od takich ludzi zdecydowanie, nie bawi się w tego typu rozważania i prezentuje stanowisko nauki, a w każdym razie posiłkuje się metodą naukową. Ta zaś każe patrzeć na język przez pryzmat historii, a nie osobistych wyobrażeń. Jądrem czy korzeniem może być więc co najwyżej język, od którego pochodzą inne. Warunku tego język polski nie spełnia. Przecież gdy istniał niegdyś tylko jeden język Słowian (może nawet jeszcze w czasach Cyryla i Metodego, choć wtedy już silnie rozbity na dialekty), nie był to język polski, lecz ogólnosłowiański. Język czeski czy bułgarski nie pochodzą przecież od polskiego. To kwestia nazewnictwa, ale też szacunku dla faktów.

Język słowiański z roku mniej więcej 850 znamy dość dobrze, i to właściwie w kilku wersjach. Oprócz literackiej normy wypracowanej przez braci z Solunia, o których więcej w innym artykule, mamy jeszcze tzw. redakcje (m.in. ruską i „słoweńską”). Nie są to raczej zapisy rzeczywistych, istniejących wtedy dialektów, ale mimo to pozwalają nam one wnioskować na temat tego, jak owe dialekty wówczas wyglądały. Potwierdzić możemy więc to, że nie były od siebie zbyt odległe, ale też i to, że nie przypominały jakoś specjalnie języka polskiego takiego, jaki znamy z późniejszych o kilkaset lat zapisów. Należy przez to rozumieć, że przypominały go w podobnym stopniu jak przypominały i inne współczesne języki słowiańskie.

Źródło poglądów o wyjątkowym znaczeniu tego czy tamtego języka leży bardziej w psychologii niż w lingwistyce. I tak, istnieją Polacy przekonani o szczególnym znaczeniu naszego języka ojczystego. Są także Litwini przekonani, że ich język jest najbardziej archaiczny wśród indoeuropejskich (a niektóre ich argumenty są trudne do zbicia). Sporo mieszkańców Indii do dziś uczy się sanskrytu (który jest w tym rejonie świata zdecydowanie popularniejszy niż obecnie u nas łacina), i ludzie ci bardzo często uważają, że jest to niemal język praindoeuropejski (i znów, niektóre ich argumenty naprawdę zasługują na uwagę). Nie ma jednak chyba na przykład Rosjan, którzy uważaliby, że polski jest „jądrem” języków słowiańskich, jakkolwiek to rozumieć.

Jedynie niektórzy spośród nas Polaków uważają nasz język za szczególnie wyróżniony, i nie dzieje się to dla jakichkolwiek argumentów naukowych, ale tylko z powodu poczucia dumy narodowej (z której jesteśmy znani) i heroicznej historii narodu.

Prawdą jest, że polski zachował pewne archaizmy (ogólno)słowiańskie (czy jak chcą inni: prasłowiańskie), ale też wiele takich archaizmów stracił. Trudno byłoby się dziś licytować na archaizmy, czy to leksykalne, czy to gramatyczne, bo każdy język słowiański zachował coś interesującego z tamtego odległego okresu, gdy istniał tylko jeden język słowiański. Takie bowiem postępowanie nie prowadzi w ogóle do celu. Pokażemy to na ciekawym przykładzie.

Oto bowiem wiadomo na przykład, że angielski bardzo oddalił się od indoeuropejskiego pratypu, że jest językiem silnie, nie do poznania wręcz zmienionym. Jego fonetyka wykazuje wiele cech osobliwych, większość słownictwa została zapożyczona, a gramatyka bardziej przypomina języki indiańskie niż indoeuropejskie. A mimo to okazuje się, że właśnie angielski zachował, i to jako jedyny (!) język indoeuropejski pewien archaizm, z którego Anglicy (i inni Anglosasi) mogą być naprawdę dumni. Otóż jedynie w angielskim (przynajmniej początkowe) „w” nie zmieniło swojej wymowy! W każdym innym języku indoeuropejskim zaszły natomiast w tym zakresie jakieś zmiany. Często na miejscu dawnego [w] wymawia się dziś [v]. Tak właśnie dzieje się w języku polskim, mimo że nasza ortografia (oparta na niemieckiej) wskazuje co innego. W pewnych językach (w greckim) spółgłoska ta zanikła, i to często bez śladu. Są też języki, gdzie dawne „w” jest do dziś pisane „w” i pozostaje odrębne od „v”, ale i tak jego wymowa zmieniła się w porównaniu ze stanem praindoeuropejskim – tu należą języki łużyckie i język niderlandzki, w którym [w] pozostało półsamogłoską, ale ma wymowę wargowo-zębową, a nie czysto wargową jak w angielskim i jak w praindoeuropejskim.

Przykład ten pokazuje dobitnie, że nawet języki najbardziej zdawałoby się odległe od wspólnego pnia mogą przechowywać w sobie coś absolutnie archaicznego i unikalnego zarazem. W grupie słowiańskiej takich archaizmów można się doszukać w każdym języku. U nas mogą to być tzw. samogłoski nosowe, w istocie istniejące tylko w ortografii, bo faktycznie zastąpione przez nosowe dwugłoski. Zachowanie nosowości (w tej czy innej postaci) jest zresztą unikalne na poziomie języków literackich, ale już nie dialektów. Archaiczną cechą języka rosyjskiego jest ruchomy akcent, którego miejsce jest tam zachowane najwierniej. W słoweńskim cechą archaiczną pozostaje liczba podwójna (obecna też w językach łużyckich), w serbsko-chorwackim taką cechą są tony (zwane na ogół – zresztą błędnie – intonacjami), w bułgarskim zaś – dobrze zachowane dawne czasy przeszłe: aoryst i imperfekt.

Pozostaje jednak pytanie, co właściwie spowodowało, że Mańczak, jakby nie patrzeć utytułowany lingwista z liczącym się na świecie dorobkiem naukowym, przynajmniej w pewnych obszarach zainteresowań językoznawstwa, znalazł argumenty, by to w Polsce właśnie szukać praojczyzny Słowian i Indoeuropejczyków, i że w ślad za nim poszli fanatyczni zwolennicy uprzywilejowanej roli, jaką rzekomo odegrał nasz kraj (i nasz naród) w dość odległej historii. Najtrafniej odpowiada na to pytanie inny znany polski lingwista, który przyznaje, że wprowadzenie statystyki do językoznawstwa nie było wcale złym pomysłem, tyle tylko, że Mańczak, zwolennik dokonywania obliczeń, zapomniał chyba zupełnie, co i w jakim celu liczy.

Nie ma chyba podstaw do stwierdzenia, że obliczenia Mańczaka dotyczące ilości zbieżności w paralelnych tekstach (nie w słownikach) porównywanych języków są błędne. Wynika z nich między innymi, że:

I choć te akurat wyniki nie podlegają zanegowaniu, to jednak trudno doprawdy przystać na wszystkie rzekomo wypływające z nich wnioski. Mańczak twierdzi bowiem, że wobec faktu, że włoski jest dziś używany na wyjściowych obszarach ekspansji języków romańskich, trzeba także przyjąć, że język polski używany jest na wyjściowym obszarze ekspansji słowiańskiej i indoeuropejskiej, a punktem startowym migracji Gotów nie była Skandynawia, ale południowe Niemcy.

Oto lista wybranych spostrzeżeń, które zadają kłam twierdzeniu Mańczaka, że ilość zbieżności w tekstach paralelnych języków miałaby dawać podstawy do wnioskowania o lokalizacji geograficznej centrum migracji:

Wobec wszystkich tych spostrzeżeń wnioski, jakie wyciąga Mańczak ze swoich obliczeń, należy zdecydowanie odrzucić jako całkowicie nieuzasadnione. W efekcie nie można zatem twierdzić, że analizy językoznawcze wspierają tezę o autochtonizmie Słowian, a tym bardziej domniemanie o lokalizacji praojczyzny Indoeuropejczyków na terenie Polski.

Bibliografia

Wykaz literatury drukowanej można znaleźć tutaj.

Poprzednia część Spis treści

Materiały innych autorów, opublikowane w innych miejscach Sieci: