Wersja z 2021-07-10
Wielu ludzi zarzuca dziś systemowi szkolnemu, że zmusza uczniów do poznawania rzeczy zupełnie im nieprzydatnych, ograniczając kształcenie umiejętności rzeczywiście niezbędnych we współczesnym świecie. Uwagi takie dotyczą na przykład matematyki. Po co komuś jakieś delty i w ogóle równania kwadratowe? Po co odnajdywanie długości przeciwprostokątnej? A nawet po co wkuwać na pamięć tabliczkę mnożenia? Przecież nigdy w życiu nie będzie potrzeby, by wykonywać na kartce jakiekolwiek obliczenia! W sytuacji nagłej wystarczy sięgnąć do kieszeni i uruchomić kalkulator w smartfonie.
Niestety, sprawa nie wygląda wcale tak prosto, jakby chcieli widzieć to niektórzy stale z czegoś niezadowoleni malkontenci i mający o wszystko pretensje roszczeniowi uczniowie, którym po prostu nie chce się uczyć, a od rozwiązywania zadań wolą pograć z kolegami przez Sieć albo pohulać i upić się na imprezie. Jeśli człowiek chce być w czymś dobry, jeśli chce sobie radzić, musi kształcić nie tylko umiejętności bezpośrednio związane z tym, co robi, ale także inne, pozornie do niczego nieprzydatne. Właśnie dlatego mistrzowie narciarskich skoków ćwiczą także przysiady i bieganie, a piłkarze, zamiast trenować do perfekcji wykonywanie stałych fragmentów gry, poddają swoje ciało torturom zupełnie niezwiązanym z grą w piłkę. Co prawda od tego technika ich gry się nie poprawi, ciało zyska jednak wytrzymałość, dzięki której zachowają wysoką aktywność na boisku do samego końca meczu i mimo zmęczenia będą w stanie w ostatniej minucie wykonać celny strzał na bramkę, przesądzający o wyniku spotkania.
Dokładnie tak samo jest z nauką matematyki i innych szkolnych przedmiotów, zawierających mnóstwo „nieżyciowych” treści, z pozoru do niczego nieprzydatnych. Młody człowiek postawiony przed oderwanymi od rzeczywistości problemami zmuszony jest bowiem do ich rozwiązywania, często w nieszablonowy sposób. Dzięki temu jego umysł zyskuje sprawność analogiczną do sprawności ciała sportowca. Później w życiu taki pilny uczeń poradzi sobie z czekającymi go trudnościami – po prostu dzięki szkolnym torturom jego umysł będzie na tyle lotny, by na poczekaniu wymyślić dobre rozwiązanie. Choć do tego nie przydadzą się logarytmy ani sinusy, to jednak właśnie one pomogły ukształtować umysł tak, by poradził sobie z kłopotami, których doświadczył jego właściciel.
Szkoła ma zatem za zadanie nie tylko dostarczać encyklopedycznej wiedzy i elementarnych umiejętności takich jak czytanie czy rachowanie do dziesięciu, ale także odpowiada za cały rozwój intelektualny uczniów. Książkowa wiedza jest treningiem dla mózgu. Zdawano sobie z tego już bardzo dawno temu. Na przykład w starożytnych Indiach młodzi ludzie wkuwali na pamięć tysiące stron świętych ksiąg, który był kompletnie nieprzydatny w życiu. Jednak zmuszanie umysłu do zapamiętywania niewyobrażalnie (dla nas) długich partii tekstu wzmacniało umiejętność łatwego zapamiętywania także innych rzeczy, a to już pomagało w ciągu całego życia, bo zapamiętywanie i przetwarzanie danych są jednak podstawą ludzkiego intelektu. Dziś mamy nieco przyjemniejsze metody kształcenia umysłów młodych ludzi, nie ma więc naprawdę powodu do utyskiwań.
Jest też drugi powód, dla którego warto się uczyć, warto doskonalić już zdobyte umiejętności i warto zdobywać nowe. Otóż ludzki umysł funkcjonuje poprawnie tylko wówczas, gdy docierają do niego coraz to nowe bodźce. Nie bez powodu mówi się, że rutyna nas zabija. Prawdą jest też, że gdy raz ktoś obudził w sobie głód wiedzy, będzie ciągle chciał poznawać nieznane rzeczy i doświadczać czegoś nowego, nawet jeśli miałoby to być tylko sztuką dla sztuki. Ludzie pozbawieni takiej potrzeby nie są szczęśliwi: szybko wchodzą w tryby szarej rzeczywistości, nudzą się i męczą codziennością. Niektórzy wrodzoną potrzebę zróżnicowanych doznań starają się zaspokoić, ulegając różnym nałogom. Tymczasem ci, którzy dali się porwać poznawczemu pędowi, nie nudzą się nigdy, stale znajdują wokół siebie coś, co jest ich w stanie zaciekawić i pociągnąć. Inaczej mówiąc, wiedza, nawet ta całkiem zdawałoby się oderwana od życia, czyni nas szczęśliwymi, a do tego dostarcza umysłowi bodźców niezbędnych do tego, by utrzymać go w sprawności.
I na koniec powód najważniejszy. Otóż wiedza, nawet ta bardzo mało przydatna w codziennej praktyce, kształtuje nasz obraz świata, rozwija krytycyzm, przywraca równowagę między emocjami a logicznym myśleniem, która naprawdę ułatwia życie i chroni przed wieloma nieszczęściami. Wytrenowane szkolną nauką umysły, zaopatrzone w solidną wiedzę o świecie, pozwalają w późniejszym życiu stać się odkrywcą, wynalazcą, racjonalizatorem, a nawet twórcą, artystą, często w dziedzinach zupełnie różnych od tych szkolnych. Za to ci, którzy nie przykładali się do nauki lub z lenistwa sami sobie przypięli etykietkę „humanisty” rzekomo niezdolnego do opanowania umiejętności bardziej zaawansowanych niż rachowanie do dziesięciu, zostają często później typowymi kołtunami gardzącymi nauką i krytykującymi ją publicznie, choć jednocześnie jakoś nie napawa ich odrazą korzystanie z jej osiągnięć, takich jak internet, komputer czy nowoczesny telefon.
Bunt przeciwko szkole prowadzi do osiągnięcia niedostatecznego poziomu edukacji, która z kolei sprawia, że ludzie zaczynają akceptować różne ekstremalne pomysły stworzone przez podobnych sobie ignorantów, i często potem bronią ich wszelkimi znanymi im sposobami. Mimowolnie stają się misjonarzami swoich urojeń. Sami zaczepiają ludzi myślących i próbują wszczynać z nimi dyskusje, które szybko przeradzają się w pieniackie burdy, w których prezentują tupet i brak jakiegokolwiek krytycyzmu. Zamiast rzeczowych argumentów wolą odwoływać się do rzekomo ważnych idei społecznych, atakować personalnie swoich adwersarzy i próbować ich zakrzyczeć. A gdy ktoś im wytknie, że nie mają rzeczowych podstaw, by w ogóle się wypowiadać na dany temat, odpowiadają, że adwersarz traktuje ich z góry, obraża i atakuje personalnie.
Ludzie niewykształceni, którzy lekceważyli naukę szkolną lub nie umieli wyciągnąć z niej właściwych wniosków, opierają później swoje poglądy na opiniach pasujących do ich zaściankowego spojrzenia na świat, pełnego przesądów, mitów, plotek, fobii i pogardy dla wiedzy. Gdy osoba rzeczywiście znająca się na rzeczy słusznie wytyka im nieuctwo (co nie jest żadnym atakiem personalnym, a raczej diagnozą ich intelektualnego poziomu), odpowiadają często niewspółmierną agresją. Gdy kończą się silne argumenty, albo gdy ich nigdy nie było, pozostaje argument siły. Tymczasem uczciwy człowiek, nie mając dostatecznej wiedzy, nie będzie kłócił z kimś, kto wie więcej od niego. A złapany na brakach w edukacji, zawstydzi się i pójdzie doszkolić.
Poniżej omówimy najważniejsze idee ulubione przez rzekomych piewców „alternatywnego” spojrzenia na świat, w rzeczywistości zaś niewykształconych pieniaczy, przeciwnych nauce.
1. Ziemia jest płaska (w innej wersji: wklęsła)
Kształt naszej planety jest tak oczywisty dla każdego racjonalnego człowieka wyposażonego w minimum wiedzy o świecie, że owa „hipoteza” może być uznana co najwyżej za nieudaną próbę zaprzeczenia faktom. Ludzie myślący nie mają potrzeby dowodzenia czegoś, co jest oczywiste, zatem wszelka dyskusja z „płaskoziemcami” mija się z celem. Tych, którzy poważnie traktują tego typu poglądy należy traktować jako albo skrajnie niedokształconych, albo mających zaburzenia psychiczne. Najlepszą radą jest towarzyska izolacja takich jednostek, by swoją antynaukową postawą nie zrażali innych do zdobywania wiedzy.
2. Szczepienia ochronne są szkodliwe (powodują autyzm)
Plotka o związku autyzmu ze szczepionkami to efekt opublikowania w 1998 roku wyników nierzetelnych i dawno już negatywnie zweryfikowanych badań oszusta. Gdyby „antyszczepionkowcy” zechcieli byli nie spać na lekcjach poświęconych mechanizmom obrony ludzkiego organizmu przed szkodliwymi drobnoustrojami, rozumieliby, jak działają szczepienia, i dlaczego nie są szkodliwe, a wręcz przeciwnie, i dlaczego nie mogą mieć nic wspólnego z autyzmem. Przekonanie o szkodliwości szczepień jest społecznie szkodliwe, zwłaszcza gdy to rodzice bezpodstawnie roszczą sobie prawo do niezaszczepiania dzieci. Wyrządzają tym bowiem krzywdę ludziom, którzy nie są ich własnością i o których powinni się troszczyć. Zamiast doświadczać starań o jak najlepsze warunki rozwoju, młodzi, bezbronni ludzie stają się ofiarami obłąkańczej ideologii wyrosłej z kompletnej ignorancji – czyli nie tylko braku wiedzy, ale i braku chęci jej zdobycia.
3. Produkty uzyskiwane z GMO wywołują raka (lub są szkodliwe w inny sposób)
Przekonanie tego rodzaju jest również niepokojące, bo dotyczy szerokich mas społeczeństwa, włączając wielu polityków. Świadczy o niskim poziomie wykształcenia lub bezkrytycznemu uleganiu kołtunerii. Przeciwnicy GMO często nie wiedzą nawet, co oznacza ten skrótowiec, wyjaśnijmy zatem, że chodzi o Genetycznie Modyfikowane Organizmy (źródłosłów jest angielski, ale skrótowiec da się rozwinąć także po polsku). GMO nie mogą być w żaden sposób szkodliwe, bo nie zawierają substancji innych niż te, które i tak spożywamy. A jeśli dany produkt z jakiegoś powodu szkodzi, to nie ma znaczenia, czy pochodzi z GMO czy nie, bo to jest związane z technologią jego wytwarzania, a nie z pochodzeniem.
Strach przed GMO jest spowodowany brakiem wiedzy i błędnymi wyobrażeniami na temat sposobów modyfikacji genetycznej, a może nawet niezdolnością pojęcia, że to, co powstało „naturalnie”, tj. bez ingerencji człowieka, wcale nie musi być lepsze od tego, co „sztuczne”. Osoby wszczynające krucjaty anty-GMO zwykle nie zdają sobie też zupełnie sprawy z tego, że większość spożywanego przez nas pokarmu i tak pochodzi od organizmów zmodyfikowanych. Hodowane od tysięcy lat zwierzęta i uprawiane od dawna rośliny to formy niewystępujące w naturze, często bardzo różne od swoich żyjących na swobodzie krewnych. Nie ma natomiast żadnego znaczenia, czy modyfikacja genetyczna polegała na utrwaleniu przypadkowej mutacji czy też na wprowadzeniu nowych genów metodami inżynierii genetycznej. Żaden z tych sposobów nie zwiększa na przykład zawartości substancji rakotwórczych. Jeśli odnajdujemy je w produktach uzyskiwanych z GMO, to są one również w produktach uzyskiwanych od organizmów niezmodyfikowanych w laboratoriach.
Mało to, genetyczne modyfikacje roślin uprawnych mają często na celu zwiększenie ich odporności na pasożyty i szkodniki. Dzięki temu podczas okresu wegetacji rolnik nie musi stosować tylu oprysków, co w wypadku roślin niezmodyfikowanych. W rezultacie produkty z GMO posiadają mniej środków szkodliwych dla zdrowia, dokładnie odwrotnie, niż chcieliby krzewiciele fobii anty-GMO.
Zresztą i my sami często jesteśmy GMO. Na przykład zdolność wielu dorosłych ludzi do trawienia laktozy, cukru zawartego w mleku, jest właśnie objawem takiej genetycznej manipulacji – spowodowanej co prawda przez samą naturę, ale całkiem podobnie jak robią to biotechnolodzy, tworząc GMO – przez utrwalenie nowych, wcześniej nieznanych cech organizmu.
4. Żywność kupowana w hipermarketach jest niezdrowa, bo zawiera samą chemię
Gdyby osoby, które tak uważają, zechciały przestać głosić, że są humanistami, a zamiast tego raczyły przypomnieć sobie elementarną szkolną wiedzę, to zrozumiałyby, że każdy rodzaj żywności (także ta „ekologiczna”) zawiera „chemię”. Często więcej owej „chemii” znajdziemy właśnie w produktach własnej roboty. Na przykład wędliny produkowane chałupniczo często zawierają różne substancje szkodliwe dla zdrowia, bo te dodawane są poza wszelką kontrolą, bez zachowania ścisłych reżimów technologicznych.
Poprawnie należałoby powiedzieć, że do produktów spożywczych dodaje się różne „sztuczne” składniki poprawiające smak, wygląd czy zwiększające ich trwałość, a nie żadną chemię, bo chemia to nauka przyrodnicza badająca właściwości i przemiany substancji, a nie zbiór szkodliwych środków – uczą tego w podstawówce, tylko trzeba się na tę wiedzę otworzyć.
5. Homeopatia jest właściwym i zalecanym sposobem kuracji
Typowe leki homeopatyczne otrzymuje się przez wielokrotne rozcieńczenie substancji czynnych o działaniu takim samym, jakie mają czynniki chorobotwórcze. Już sama metoda przedstawia się zatem dość podejrzanie. Zwolennicy homeopatii wierzą ponadto, że właśnie to wielokrotne rozcieńczenie powoduje, że owa substancja staje się lekiem. Tymczasem w wyniku tego rozcieńczania substancji czynniej może być tak mało, że w przyjmowanej dawce nie znajdzie się nawet jedna jej cząsteczka. Wiara w to, że działa coś, czego nie ma, albo że woda przejmuje „właściwości” substancji w niej rozpuszczonej, każe zaklasyfikować każdego wyznawcę tego poglądu jako chemicznego ignoranta, niemającego pojęcia o budowie materii.
Sama zasada leczenia podobnego podobnym nie musi być w ogólności błędna, ale już wiara w cudowną moc wielokrotnego rozcieńczania jest dowodem skrajnego antynaukowego obskurantyzmu, pokrewnego wierze w magię. Duża liczba zwolenników takiego poglądu sprawiła, że homeopatia stała się niezłym hasłem reklamowym, przyciągającym niewykształcone masy i skłaniające ich do zakupów. Nie należy się więc dziwić np. szczepionkom homeopatycznym (zwłaszcza, że wszystkie szczepionki działają w istocie na podobnej zasadzie).
6. Leki pochodzenia naturalnego są lepsze od sztucznie wyprodukowanych
Przekonanie, że to, co pochodzi z natury, jest zawsze lepsze od rzeczy wyprodukowanych przez przemysł, jest jednym z częściej występujących rezultatów rażących braków wiedzy szkolnej i nadmiernej przewagi folgowania emocjom nad podejściem racjonalnym. Źródłem takiej nieuprawnionej wiary jest też uleganie psychologii tłumu. Skoro wszyscy tak mówią, to pewnie jest to prawdą. No cóż, niekoniecznie. Najsilniejsze trucizny są właśnie pochodzenia naturalnego! Podobnie ma się rzecz z narkotykami – te otrzymywane z konopi czy maku wcale nie są mniej szkodliwe od tych wytwarzanych w laboratoriach. Zatem znów okazuje się, że „nieprzydatna” wiedza szkolna jest jednak niezbędna do prawidłowej oceny zagrożeń i w ogóle do rozumienia otaczającego świata.
7. Ludzie nigdy nie byli na Księżycu
Całkiem spora grupa ludzi wierzy (na ogół powtarzając jedynie bezmyślnie to, co usłyszeli od kogoś innego), że rząd (jaki?) knuje ciągle spiski (w jakim celu?) i ukrywa prawdę (jaką?) przed społeczeństwem, a najbardziej jaskrawym przejawem tej działalności jest sfingowanie lądowania ludzi na Księżycu. Uczciwe wypełnianie obowiązku szkolnego i aktywne przyswajanie wiedzy chroni na szczęście przed bezkrytyczną akceptacją takich pomysłów. Po pierwsze, jeśli już w ogóle podejrzewać o spiskowanie jakiś rząd, to chyba nie polski, a amerykański. Po drugie, jaki interes miałby rząd (jakikolwiek) w tak bezczelnym okłamywaniu ludzi. Każde przestępstwo ma bowiem jakiś motyw, chyba że popełnia je szaleniec. Po trzecie, o tym, że ludzie naprawdę dotarli do naszego naturalnego satelity, można w ostateczności (przy dostatecznie dużych pokładach samozaparcia) przekonać się samodzielnie, ponieważ na Księżycu pozostały ślady ludzkiej bytności możliwe do zidentyfikowania np. przy użyciu laserów.
8. Globalne ocieplenie to mit wymyślony przez ekoterrorystów
W tej wersji spisek miałyby zawiązać organizacje „ekologiczne”. W istocie ruchy „zielonych” nie mają żadnego związku z ekologią, która jest nauką o stosunkach między organizmami oraz ich środowiskiem i nie dotyczy w ogóle problemu ochrony przyrody (choć z uwagi na zakres swoich zainteresowań stanowi rzetelną podstawę dla wszelkich działań zmierzających do poprawy jakości środowiska). Globalne ocieplenie nie zostało wymyślone przez aktywistów ruchów „ekologicznych”, bo niby po co, ale jest bezdyskusyjnym wnioskiem płynącym z rzetelnych badań naukowych.
To prawda, że istnieją i tacy (nieliczni), którzy nie wierzą, by to człowiek odpowiadał za zmiany klimatu. Sceptycy okazują się jednak często lobbystami firm, które czerpią zyski z niszczenia naszej planety, zatem podstawa ich sceptycyzmu jest pozamerytoryczna i jako taka niegodna uwagi. Z drugiej strony rzetelni naukowcy nie mają powodów, by okłamywać społeczeństwo. I dlatego to oni właśnie są wiarygodni.
Zresztą objawy antropogenicznych zmian klimatycznych są już dziś widoczne dla każdego. Sam fakt istnienia negatywnych skutków gwałtu, który od dziesiątków lat zadaje przyrodzie ludzka cywilizacja, jest już oczywisty i niepodlegający dyskusji. Spierać to można się jeszcze co najwyżej o sposoby powstrzymania armagedonu, który gotujemy naszym potomkom.
9. Jesteśmy podtruwani substancjami rozpylanymi w atmosferze, tworzącymi tzw. chemitrails
Idea chemitrails to kolejna odsłona wiary w rząd spiskujący przeciwko obywatelom (raczej rząd USA niż Polski, co wyznawcom religii niebezpiecznych smug na niebie jakoś najwyraźniej nie przeszkadza). Podobno w atmosferze naszej planety rozpylane są związki chemiczne mające zapobiegać gwałtownym zjawiskom atmosferycznym, zmniejszać objawy ocieplania się klimatu, zapobiegać gradacjom szkodników roślin uprawnych albo też, w najmroczniejszej wersji, po prostu truć ludność.
Podobnie jak wszystkie inne teorie spiskowe, także i ta pozbawiona jest najmniejszego sensu, co jest oczywiste dla każdego, kto dostatecznie wytrenował swoje zdolności logicznego rozumowania w czasie nauki w szkole. Jaki interes miałby mieć rząd w podtruwaniu własnych obywateli? Po co miałby to robić? Aby później wykładać więcej środków na ochronę zdrowia? A gdyby nawet założyć, że do władzy dorwali się psychopaci, to gdzie są skutki ich rzekomych działań? Ludzie żyją średnio coraz dłużej i poprawia się jakość ich życia. Przynajmniej statystycznie. Natomiast ocieplanie się klimatu postępuje i przybiera na sile, a zachodzącym zmianom towarzyszy coraz więcej gwałtownych zjawisk pogodowych. Rzekome działania „rządu” muszą być więc bardzo mało skuteczne, skoro zupełnie nie widać ich efektów. Zamiast poszukać w podręcznikach fizyki i geografii, w jaki sposób wskutek wzmożonego ruchu lotniczego powstają smugi kondensacyjne, wygodniej jest jednak doszukiwać się rządowych spisków.
10. Jedzenie mięsa nie jest zgodne z ludzką naturą
Wegetarianie (ludzie unikający spożywania mięsa), a zwłaszcza weganie (wyznawcy ideologii powstrzymywania się od używania jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego) propagują dziś coraz aktywniej i coraz głośniej swoje poglądy. Przekonywanie innych do weganizmu nosi wszelkie znamiona działalności misjonarskiej, prowadzonej z odwołaniami do emocji, a nie rzeczowych argumentów. W istocie bowiem tych ostatnich weganom brakuje.
To prawda, że człowiek nie jest typowym drapieżnikiem, bo w przeciwieństwie do zwierząt zjadających inne zwierzęta nie ma wyostrzonego węchu, brakuje mu potężnych kłów czy ostrych pazurów. Jednak prawdą jest także, że nasz gatunek nie jest przystosowany do roślinożerności! Nasze zęby są słabo przystosowane do miażdżenia twardych tkanek roślinnych i nie rosną ciągle jak u gryzoni, nie mamy jelita ślepego jak króliki ani wielokomorowego żołądka jak krowa. Mało to, nasz język rozpoznaje (jako przyjemny) specjalny smak umami, charakterystyczny dla mięsa i innych pokarmów zwierzęcych. Nie jesteśmy więc gatunkiem wyspecjalizowanym w spożywaniu jednego rodzaju pożywienia. Nasza dieta powinna być zrównoważona i zawierać zarówno pokarmy roślinne, jak i zwierzęce. Tak nas ukształtowała natura. Wszelkie próby zaprzeczania temu faktowi dowodzą tylko braku szkolnej wiedzy i ograniczonej zdolności logicznego myślenia.
Prawdą jest też, że zwiększenie udziału pokarmów roślinnych w naszej diecie byłoby korzystne dla środowiska naturalnego, jednak zapewnienie organizmowi wszystkich potrzebnych składników zwłaszcza przy diecie ściśle wegańskiej jest trudne, a w praktyce nawet niewykonalne. Dlatego wieloletni weganie często cierpią na zaburzenia wynikające z niedoborów różnych składników odżywczych. A w pewnych regionach Ziemi dieta wegańska bywa wręcz zabójcza. Na przykład byłaby ewidentnie szkodliwa dla Eskimosów, z uwagi na klimat zmuszonych konsumować pożywienie bogate w składniki energetyczne, a więc tłuszcze zwierzęce. Udowodniono też szkodliwy wpływ nienaturalnej, czysto roślinnej diety na rozwój fizyczny dzieci.
W linii rozwojowej prowadzącej do człowieka rozumnego doszło do zwiększenia zawartości białka zwierzęcego w diecie, co sprzyjało stałemu rozwojowi mózgu. Przez ostatnie kilka tysięcy lat z kolei zwiększyła się, zwłaszcza w Europie, liczba osób zdolnych w dorosłym życiu do trawienia laktozy – cukru zawartego w mleku. Jest to oczywiste, naturalne przystosowanie do spożywania pokarmów pochodzenia zwierzęcego. Wiadomo też, że do najbardziej długowiecznych należą narody, w których diecie ważny składnik stanowią ryby i inne zwierzęta morskie. Nieprawdziwy jest więc argument wegan uważających, że dzięki unikaniu pokarmów zwierzęcych żyją zdrowiej czy w zgodzie z naturą. Jest dokładnie odwrotnie. Rezygnując całkowicie z pokarmów zwierzęcych, dokonują gwałtu na naturze człowieka.
Funkcjonowanie przyrody polega na tym, że jeden organizm odżywia się kosztem drugiego, zabijanie jest zatem równie naturalne jak samo życie. Gdyby wegańscy aktywiści uważali na lekcjach biologii, wiedzieliby dziś, że żywe są nie tylko zwierzęta, ale także grzyby czy rośliny, więc tak czy inaczej chcąc przetrwać, zmuszeni jesteśmy odbierać życie innym organizmom. Z naukowego punktu widzenia nie ma żadnego znaczenia, czy odbieramy życie zwierzęciu, grzybowi czy roślinie. Twierdzenie, że weganie oszczędzają cierpień innym istotom żywym, podczas gdy ludzie stosujący dietę zgodną z naturą naszego gatunku to mordercy, jest oparte na braku szkolnej wiedzy, a do tego po prostu śmieszne i żałosne jednocześnie.
Kiedyś sądzono, że tylko ludzie zdolni są do odczuwania bólu, zatem bestialskie uśmiercanie zwierząt uważano za usprawiedliwione. Dziś wiemy już, że to nieprawda, że zwierzęta są przynajmniej w pewnym stopniu świadome i odczuwają ból tak samo jak my. Zdajemy sobie jednak także sprawę, że odczuwanie bólu nie jest bynajmniej ograniczone do zwierząt. Coraz więcej badań pokazuje, że ból odczuwają także rośliny.
Postawa wegetarian, mająca na celu zaoszczędzenie cierpień zabijanym zwierzętom, jest do jakiegoś stopnia zrozumiała, nawet jeśli w oczywisty sposób występuje przeciwko ludzkiej naturze, której elementem jest wszystkożerność. Zmniejszenie cierpień zwierząt powinno jednak skutkować poprawą warunków ich hodowli i unikaniem zadawania bólu, a nie całkowitym wykluczeniem spożycia mięsa. Punkt widzenia wegan odmawiających m.in. spożywania mleka i jego przetworów jest już oczywistym nonsensem. Ma więcej wspólnego z obłędem niż z racjonalnym wyborem. Potwierdza to postawa wielu wegan, którzy nie tylko starają się uzasadnić swoją dietę, używając odwołań do emocji, a nie rzeczowych argumentów, ale także oceniają postawę innych, którzy nie poddają się wegańskiej ideologii i zachowują racjonalne podejście do kwestii odżywiania się. A przy okazji ich obrażają i okazują publiczną pogardę dla przestrzegania przez nich diety naturalnej, odpowiedniej dla naszego gatunku.
Wybór takiego czy innego rodzaju diety jest oczywiście sprawą indywidualną i nie podlega ocenie tak długo, jak długo nie szkodzi, zwłaszcza innym osobom. Dieta wegańska może być szczególnie szkodliwa dla ludzi młodych, których rozwijające się organizmy nie otrzymują wszystkich potrzebnych składników we właściwych proporcjach. Rodzice zmuszający dzieci do nienaturalnej i niewłaściwej dla naszego gatunku wegańskiej diety ponoszą taką samą moralną odpowiedzialność, jak przeciwnicy szczepień ochronnych.
Kryteria, którymi kieruje się jednostka, dokonując wyborów, powinny być racjonalne. Wystarczy skorzystać z wiedzy zdobytej w szkole. Próby przekonywania innych do dokonania nieracjonalnego wyboru lub ocenianie tych, którzy nie poddają się presji fanatyków, są głęboko naganne i nie mogą być tolerowane.
11. Homoseksualizm to choroba, którą należy leczyć
Temat ten potraktujemy wyjątkowo obszernie, ponieważ wzbudza chyba najwięcej emocji ze wszystkich tu poruszonych.
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) „zdrowie jest stanem pełnego dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego”, zaś choroba oznacza, że któryś z podanych warunków nie został spełniony. Zaproponowano też inną definicję, mówiącą, że „choroba jest takim stanem organizmu, kiedy to czuje się on źle, a owego złego samopoczucia nie można jednak powiązać z krótkotrwałym, przejściowym uwarunkowaniem psychologicznym lub bytowym, lecz z dolegliwościami wywołanymi przez zmiany strukturalne lub zmienioną czynność organizmu. Przez dolegliwości rozumiemy przy tym doznania, które są przejawem nieprawidłowych zmian struktury organizmu lub zaburzeń regulacji funkcji narządów”.
Czy osoba wykazująca nietypowy kierunek popędu płciowego doświadcza z tego powodu złego samopoczucia? Raczej nie. Zatem nie jest to osoba chora. Przyzna to każdy, kto dzięki przyswojeniu dostatecznej dawki szkolnej wiedzy osiągnął poziom intelektualny niezbędny do poprawnej oceny rzeczywistości. Jedynym problemem dla osoby o nietypowej orientacji może być brak akceptacji ze strony homofobów w społeczeństwie, które zupełnie nie dorosło do czasów III milenium i pod wieloma względami mentalnie tkwi w głębokim średniowieczu. Społeczna stygmatyzacja nie oznacza przy tym choroby stygmatyzowanego. Podobnie trudno byłoby uznać za chorego kogoś prześladowanego np. z powodu innego koloru skóry lub odmiennych niż sąsiad poglądów politycznych.
Jeżeli za zdrową uznamy tylko osobę odczuwającą popęd do osoby płci przeciwnej, bo tylko taki układ uznamy (bezpodstawnie) za zgodny z naturą, to w takim razie konsekwentnie musimy uznać za chorych i tych, którzy żyją w celibacie. Ba, taka ocena byłaby znacznie bardziej zasadna. Brak popędu oznacza bowiem zaburzenie działania organizmu, a świadome powstrzymywanie się od naturalnej potrzeby zaspokojenia popędu też jest zaburzeniem, tym razem psychicznym.
Przekonanie, że homoseksualizm jest chorobą, jest jednak kompletnie bezpodstawne i opiera się jedynie na złym nastawieniu i ignorancji, a nie na argumentach. Pewne szeroko rozpowszechnione systemy etyczne uznały bowiem, że homoseksualizm jest zły, cokolwiek to oznacza. A skoro jest zły, to znaczy, że jest chorobą. Niestety, tylko w wyobrażeniu osób niewykształconych i bezmyślnych fanatyków, którym daleko do ideału bezwarunkowego poszanowania każdego człowieka. Osoby homoseksualne nie są chore, a każdy kto tak uważa, jest po prostu zwykłym niekulturalnym głupcem i kołtunem, pozbawionym społecznej empatii. Traktowanie homoseksualisty jako osoby wymagającej leczenia (może jeszcze przymusowego) jest zaprzeczeniem kultury osobistej. Jeżeli ktokolwiek powinien być poddany kuracji, to tylko ten, kto odsyła do lekarza osobę o innych niż on nieszkodliwych upodobaniach seksualnych. Kuracja ta powinna polegać przede wszystkim na edukacji w zakresie kultury osobistej, której homofobowi najwyraźniej brakuje.
W dyskusji nad homoseksualizmem padają różne pozorne argumenty, które dowodzą tylko jednego: niezdolności argumentującego do myślenia logicznego i braku u niego elementarnej wiedzy. I umiejętność myślenia, i znajomość faktów wynosi się ze szkoły, o ile traktuje się ją jako czynnik korzystnie wpływający na rozwój, a nie tylko jako źródło rzekomo nieprzydatnej wiedzy.
Przeanalizujmy na przykład argument, że tolerowanie (sic!) homoseksualistów jest niewłaściwe, bo występują oni przeciwko naturze. Jest on śmieszny dla każdego człowieka wykształconego, choć może przemawia do klasycznych kołtunów. Okazuje się bowiem, że zachowania homoseksualne są w świecie zwierząt powszechne (wbrew temu, co głoszą święcie oburzeni homofobi).
I tak, w stadzie wilków rozmnaża się tylko jedna para zwierząt, pozostałe zadowalają się uprawianiem seksu z przedstawicielami tej samej płci. Takie same zachowania obserwujemy i u psów. Wśród pingwinów zdarzają się nie tylko pary homoseksualne, ale także przypadki adopcji przez nich potomstwa, które straciło biologicznych rodziców. Podobnie jest i wśród najbliższych krewnych człowieka. Szympans karłowaty, znany też pod nazwą bonobo (Pan paniscus), nie tylko nie unika stosunków homoseksualnych, ale nawet uprawia je częściej niż heteroseksualne. Bonobo jest jednym z nielicznych gatunków uprawiających miłość fizyczną dla przyjemności, a nie tylko w celu spłodzenia potomstwa, i właśnie ta okoliczność podtrzymuje częste zachowania homoseksualne.
Człowiek także uprawia seks dla przyjemności, a więc i zachowania homoseksualne powinny być wpisane w naszą naturę. I rzeczywiście, w niektórych kulturach były zjawiskiem normalnym i w pełni akceptowanym. Dotyczy to choćby starożytnej Grecji, gdzie istniał kult miłości między młodymi mężczyznami. Na przykład wieloletnim kochankiem Aleksandra Macedońskiego był jego współpracownik Hefajstion. Nie bez powodu także homoseksualne kobiety nazywamy dziś lesbijkami: nazwa ta pochodzi od największej greckiej poetki Safony z wyspy Lesbos, która swoje liryki miłosne kierowała ku dziewczętom.
Śmieszny jest też argument, że związek z osobą tej samej płci jest godny potępienia, bo taka para nie może wydać potomstwa. Po pierwsze związki międzyludzkie nie sprowadzają się tylko do seksu, są również oparte na więzi emocjonalnej, która w pewnych sytuacjach może odgrywać znacznie większą rolę niż życie intymne. Po drugie sama ludzka anatomia wskazuje, że przeznaczeniem pożycia seksualnego jest przede wszystkim dawanie i odczuwanie rozkoszy, a nie płodzenie potomstwa. Gdyby było inaczej, kobiety nie miałyby łechtaczki. Po trzecie osoby przytaczające taki argument udają, że nie wiedzą, że olbrzymia większość stosunków seksualnych u ludzi odbywa się z innych powodów niż prokreacja. Po prostu: seks na ogół nie służy do wydawania potomstwa! W wielu wypadkach zajście w ciążę będące skutkiem pożycia traktowane jest wręcz jako nieszczęśliwy wypadek, z którym z konieczności trzeba się pogodzić, a nie jako cel pożycia. Jeśli zatem pary różnopłciowe mają prawo do traktowania seksu jako rozrywki i wyłącznie jako rozrywki, to dlaczego miałoby to być zabronione osobom tej samej płci, o ile czują taką potrzebę? A jeżeli homoseksualizm jest chorobą, to czy każdy stosunek niezakończony zajściem w ciążę też jest przejawem choroby?
Homoseksualizm krytykowany jest również dlatego, że prowadzi do, mówiąc oględnie, niewłaściwego używania narządów płciowych partnerów. Ale przecież z identycznego powodu należałoby skrytykować i inne zachowania seksualne, jak na przykład powszechnie uprawiany przez niemal każdą parę seks oralny, jeszcze powszechniejsze rozmaite formy pettingu, pocałunki intymne, a może nawet flirt słowny. W końcu też pobudzają seksualnie, a odbywają się zupełnie inaczej niż „naturalny” stosunek seksualny.
Człowiek ma prawo krytykować postępowanie innych ludzi wówczas, gdy wyrządzają oni krzywdę komuś lub sobie. Dlatego słusznie piętnowane są takie czyny jak gwałt czy nakłanianie do współżycia osób niedojrzałych, nieprzygotowanych lub nie w pełni świadomych tego, czego się od nich żąda (np. dzieci). Z analogicznych powodów potępia się np. zoofilię, będącą formą gwałtu na innej istocie. Jednak potępianie związku dwojga ludzi, z których każde ma prawo decydować o sobie i każde świadomie podejmuje decyzję, by być ze sobą, jest niedopuszczalną formą ingerencji w sferę prywatną innych jednostek i nie powinno być tolerowane w normalnym, cywilizowanym społeczeństwie. Jeśli dwie osoby chcą dawać sobie nawzajem szczęście, nikogo przy tym nie krzywdząc, to jest to wyłącznie ich sprawa i nikomu nic do tego.
12. Nie ma wśród nas miejsca dla ludzi innego koloru skóry, innego wyznania lub języka
Ksenofobia, jakże pospolita w naszym społeczeństwie, jest podobnie jak homofobia rezultatem braków w wykształceniu i objawem aspołecznych postaw niegodnych człowieka cywilizowanego. Rzeczywiście zdarzało się w pierwotnych ludzkich społecznościach, że każda osoba nienależąca do plemienia była przepędzana lub zabijana. Powszechne były też napaści na obcych, czasem w celu ograbienia ich z posiadanych dóbr, czasem w celu uśmiercenia męskiej części ich grupy i zniewolenia części żeńskiej, czasem po prostu dla dania ujścia agresji lub frustracji. W czasach poprzedzających rozwój wielkich cywilizacji były to zjawiska powszechne.
Ksenofobi początku III milenium pozostali więc na takim samym poziomie mentalnym, jak ludzie jaskiniowi tysiące lat temu. Tymczasem jednak świat poszedł do przodu. Już przecież w II tysiącleciu przed naszą erą, a może i wcześniej, istniały społeczeństwa wielokulturowe, w którym ludziom nie przeszkadzały różnice w języku, kulturze czy religii. Tak było choćby w imperium Hetytów, tak było w czasach Aleksandra Macedońskiego, tak było wreszcie w Rzymie przed uznaniem chrześcijaństwa za religię państwową.
Ksenofob nie zdaje sobie też sprawy, że już dwa tysiące lat temu niektórzy zadawali pytanie, kogo należy traktować jak brata, i dowiadywali się, że zasługują na to wszyscy ludzie. Wielka szkoda, że wyznawcy rozpowszechnionej wśród nas religii zupełnie zapomnieli, że głosi ona miłość do każdego człowieka. Pewnie dlatego, że nie uważali na lekcjach historii w szkole.
13. Organizmy są niezmienne, a ewolucja to mit
Skutkiem niedoboru szkolnej wiedzy i niewykształcenia zdolności kojarzenia faktów i myślenia logicznego jest powielanie religijnych mitów o niezmienności żywych organizmów. Do tego często dochodzi kompletna nieznajomość istoty zmian ewolucyjnych, której często towarzyszy buta i arogancja zamiast wstydu z powodu ignorancji. Powielane są przy tym różne absurdalne mity, którym przypisuje się znaczenie istoty ewolucjonizmu, a potem usiłuje się je obalać, co oczywiście nie jest wcale trudne. Powszechne jest utożsamianie ewolucji biologicznej z teorią ewolucji, z problematyką pochodzenia życia, a nawet z Wielkim Wybuchem. Ostatnio antyewolucjoniści, którzy przespali lekcje biologii w szkole podstawowej, wymyślili sobie kolejny absurd: jeśli nawet ewolucja istnieje, to i tak nikt nie udowodnił prawdziwości darwinizmu.
Omówienie całości problemu nie jest możliwe w jednym z podpunktów artykułu omawiającego cele nauki szkolnej (ewolucję omawiają za to dokładniej inne teksty opublikowane na tej witrynie). Ograniczymy się więc tylko do wymienienia spraw najistotniejszych.
Otóż przede wszystkim ewolucja to całość dostosowawczych zmian cech grup organizmów w kolejnych pokoleniach. Nie ma nic wspólnego z rozwojem, wzrostem czy komplikacją budowy, oznacza jedynie podejmowanie prób coraz lepsze dostosowywania do środowiska. Nie dotyczy poszczególnych osobników, ale zmian całych grup zachodzących w kolejnych pokoleniach. Ewolucja jest faktem oczywistym, obserwowalnym i niepodlegającym dyskusji, tyle tylko, że zwykle postępuje zbyt wolno, by można ją było dostrzec bezpośrednio, choć znane są liczne wyjątki.
Jako fakt ewolucja nie wymaga żadnych „dowodów”, stąd wszelkie zarzuty, że ewolucji nikt nie udowodnił, są po prostu żenujące i dowodzą tylko braku wykształcenia i kompletnego niezrozumienia tematu. Sprowadzają dyskusję do poziomu, na którym przestaje być ona w ogóle możliwa. Zamiast prezentowania argumentów człowiek wykształcony może jedynie podzielić się swoją wiedzą z inną osobą. Tego rodzaju rozmowa nie jest jednak dyskusją. Jest przekazywaniem wiedzy, nauczaniem.
Wbrew krążącym w pewnych środowiskach mitom o ewolucji każdy słyszał i każdy zetknął się z jej przejawami. W wypadku naszego gatunku ewolucja w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat polegała między innymi na zwiększeniu udziału procentowego ludzi (głównie Europejczyków), którzy w dorosłym życiu zachowali zdolność trawienia laktozy, dzięki czemu mogą odżywiać się mlekiem i jego przetworami. W wypadku bakterii świetnie znanym, oczywistym przejawem ewolucji jest uzyskiwanie przez te mikroskopijne istoty odporności na kolejne wymyślane przez ludzi antybiotyki. Jeszcze sto lat temu zwykła penicylina okazywała się bardzo skuteczna w leczeniu różnych chorób, dziś jej działanie jest bardzo ograniczone – drobnoustroje nauczyły się żyć w jej obecności. Zawdzięczają to dziedzicznej zmianie w swoim materiale genetycznym, i właśnie taka zmiana jest przejawem ich ewolucji. To są fakty, którym nie sposób zaprzeczyć, i których nie potrzeba udowadniać. Ewolucja może być więc mitem tylko w opinii osób, którym brakuje elementarnej wiedzy.
Jest całkowicie inną sprawą, że przyczyny zmian, ich przebieg i prawidłowości tegoż przebiegu opisuje stosowna teoria, właśnie zwana (niewłaściwie) teorią ewolucji tudzież (o wiele poprawniej) ewolucjonizmem.
Odsyłam do fachowej literatury zajmującej się tematem przed ponownymi próbami szerzenia absurdów.
14. Człowiek nie pochodzi od małpy
Ma wspólnych przodków
15. Dawno temu na świecie żyli giganci
16. Dawno temu na świecie miał miejsce ogólnoświatowy potop
17. Dawno temu na świecie istniały Atlantyda, Mu, Lemuria, później zatopione przez morze
18. Ludzie żyli już w czasach dinozaurów
19. Pierwsze cywilizacje kwitły na Ziemi już setki milionów lat temu
20. Ludzie są produktem genetycznych manipulacji kosmitów
W “Progress in Biophysics and Molecular Biology” opublikowano pracę naukową, w której postawiono tezę, że ośmiornice są tak złożone, że ich pochodzenie można wytłumaczyć jedynie życiem pozaziemskim. Czy w tych niedorzecznych twierdzeniach jest choć ziarnko prawdy?
W artykule pojawiły się opinie 33 badaczy (ani jednego zoologa), w tym brytyjskiego matematyka, fizyka i astronoma, Chandra Wickramasinghe. Jest on zwolennikiem ukierunkowanej panspermii, czyli teorii, zgodnie z którą życie na naszej planecie wykluło się z obcych nasion pozostawionych na Ziemi. Uczeni próbowali w przeszłości to udowodnić, ale bez powodzenia.
To nie powstrzymało Brytyjczyka od napisania najnowszego artykułu, w którym pyta, czy kambryjska eksplozja życia miała pochodzenie „ziemskie czy kosmiczne”. Eksplozja kambryjska miała miejsce 500 mln lat temu, kiedy na Ziemi zaczęły pojawiać się skomplikowane zwierzęta. Naukowcy nie mają pewności dlaczego tak się stało, ale mało prawdopodobne jest, by maczały w tym palce kosmici.
Zespół Wickramasinghe'a twierdzi, że eksplozja kambryjska została zainicjowana przez przybycie drobnoustrojów z kosmosu, a dywersyfikacja kończy się wraz z ewolucją ośmiornicy.
„Genom ośmiornicy wykazuje oszałamiający poziom złożoności. Tak duży mózg i oczy przypominające kamerę pojawiają się nagle na scenie ewolucyjnej. Ewolucja od kałamarnicy do ośmiornicy jest zgodna z zestawem genów wprowadzonych przez wirusy pozaziemskie” - czytamy w artykule.
Jest jeszcze jedna opcja - kałamarnice mogły przybyć na Ziemię na pokładzie komet. Oznaczałoby to, że to właśnie te zwierzęta we własnej osobie są kosmitami.
„Możliwość przybycia zamrożonej kałamarnicy lub jaj ośmiornicy w lodowych bolidach kilkaset milionów lat temu, nie powinna być wykluczona” - można przeczytać w artykule.
Zoolodzy stanowczo odcinają się od tego typu spekulacji. Nie, ośmiornice nie są kosmitami.
Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-zagadki-przyrody/strona-glowna/news-kontrowersyjna-teoria-osmiornice-pochodza-z-kosmosu,parametr,polecamy,nId,2582090#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome
21. Kosmici byli współtwórcami pierwszych ludzkich cywilizacji
22. Kosmici są wśród nas
23. Przed tysiącami lat istniała Wielka Lechia, starożytne polskie państwo
Turbolechici lub Turbosłowianie, obłęd lechicki
24. Polacy od zawsze zamieszkują tereny między Wisłą a Odrą
Autochtoniści,
25. Religia i nauka nie są sprzeczne
Lista zapisana w postaci wyżej podanego dekalogu na pewno nie jest kompletna,
a jej postać związana z liczbą dziesięć opiera się na ni mniej ni więcej tylko
magicznych podstawach. Nie jest też żadnym ogranicznikiem działalności
poznawczej naukowców… raczej wskazówką, jakim zagadnieniom nie warto się
poświęcać, bo i tak nic z tego nie wyniknie. Jest więc bardziej sporządzona ku
uciesze tłumu.
Warto nadmienić, że istnieją pewne wskazówki, które niejako nominują pewne
poglądy czy postawy do tego, by na takiej liście można je było umieścić. I co
ciekawe, główną wskazówką wcale nie jest to, że pogląd z listy, tj. naukowy,
został dostatecznie uargumentowany (ani tym bardziej, że nie został, i że wymaga
jakoby dalszych badań). Jest raczej odwrotnie: żaden z poglądów PRZECIWNYCH
(szczepionki powodują autyzm, istnieje superżywność itd.) nie został należycie
uargumentowany. Tyle że tak naprawdę wcale nie o to chodzi!
Otóż zwolennicy każdego z przedstawionych na liście poglądów, a także kilku
innych, o których na końcu, tworzą coś na kształt wojujących ideologii, których bronią zażarcie bez względu na to, czy mają jakieś argumenty, czy nie. Mają
skłonność do obrażania, cenzurowania i banowania myślących inaczej. Żądają
argumentów od swoich oponentów w dyskusji i często próbują drwić, że takich
argumentów nie ma. Tymczasem sami nie potrafią niczego uargumentować, a nawet
nie widzą takiej potrzeby! Uważają się bowiem za głosicieli prawdy i chcą
koniecznie zepchnąć naukę do narożnika. Oczywiście nie w rzeczowej dyskusji,
raczej w potoku cynicznych drwin i inwektyw prezentowanych bez jakiejkolwiek
podstawy.
Bardzo często u zwolenników antynaukowych ideologii obserwujemy efekt
Krugera-Dunninga, zwłaszcza w części polegającej na przecenianiu swojej własnej
wiedzy i zdolności intelektualnych. Osoby twierdzące np., że GMO powodują raka i
niszczą środowisko, że homoseksualizm to choroba, że nie istnieje ewolucja, nie
tyle nawet uważają, co uznają za oczywiste, że ich pogląd jest co najmniej
równoważny poglądowi naukowemu, a oni sami mają dostateczny mandat do tego, by
od naukowców ŻĄDAĆ wyjaśnień i dowodów, by arogancko kpić z osiągnięć nauki, by
wytykać specjalistom, jakie to rzekomo błędy popełnili. Zupełnie nie dociera do
nich, że nie będąc dostatecznie zorientowanymi w temacie nie mają w ogóle prawa
do dyskusji (jak to! każdy ma prawo zabierać głos! - niestety, nie, przynajmniej
nie w dyskursie naukowym, i nie w taki sposób, w jaki chcą ). Ich zdaniem jest
zupełnie inaczej: mogą pohukiwać, pokrzykiwać, obrażać, żądać, kpić… bo przecież
każdy jest równy, a sami naukowcy to zapewne banda zaślepionych jajogłowych
poddanych praniu mózgu. I tylko oni, osoby przypadkowe, niemające żadnego
pojęcia o świecie, są prawdziwymi luminarzami wiedzy. Bo przecież widzą, że
homeopatia odnosi sukcesy, że leczyć się można suplementami diety itd. I jakiś
jajogłowy nie przekona ich, że jest inaczej.
Nauka dla swoich twierdzeń nie zawsze wymaga niezbitych dowodów zdobytych w
skomplikowanych eksperymentach (czego oczywiście jej krytykanci nie rozumieją,
bo przecież są przekonani, że mają takie samo prawo do zabierania głosu, co
naukowcy, mimo żenujących braków własnej wiedzy). Chodzi także o to, że naukowe
poglądy muszą układać się w spójną całość, a także musi istnieć racjonalna
podstawa dla prezentowanego twierdzenia, która nie wymaga wcale dowodów. Np.
można teoretycznie założyć, że organizmy modyfikowane genetycznie wywołują raka
- tyle tylko, że dlaczego miałyby to robić? Dlatego, że do genomu pewnego
organizmu wprowadzono gen pochodzący z innego organizmu? Aby w ogóle myśleć
poważnie o takiej ewentualności, należałoby najpierw jakoś wyjaśnić, jak drobna
modyfikacja genetyczna miałaby się przełożyć na nagłą zmianę z całkowitej
nieszkodliwości w onkogenność. Zwolennicy szkodliwości GMO nie zawracają sobie
głowy takim problemem, bo przyjmują (na wiarę, jako podstawę swojej ideologii),
że GMO wywołują raka. Więc ich zdaniem to naukowcy muszą najpierw udowodnić, że
to nieprawda. Chociaż… nie do końca: żaden dowód i tak ich nie przekona, ich
żądania pod adresem nauki i tak mają tylko jeden wydźwięk, znaczą tyle, co
„jajogłowi, odp… się od nas, my wiemy lepiej, a wy lepiej idźcie się tam pobawić
w tych waszych laboratoriach, i tak g… wynika z tych waszych badań”.
Buta i arogancja połączone z pogardą dla myślących inaczej nie są oczywiście
jeszcze dowodem, że broniony w ten sposób pogląd jest nienaukowy i
nieracjonalny, jednak doświadczenie uczy, że jest to całkiem niezłe kryterium
pomocnicze. Maniakalno-ideologiczne podejście można dostrzec nie tylko w
poglądach przeciwników twierdzeń zestawionych w „dekalogu”. Do listy można by
spokojnie dopisać kolejne punkty:
11. Ziemia nie jest płaska.
12. Ziemia nie jest pusta w środku.
13. Słowianie przybyli na obszary między Odrą i Wisłą dopiero na pograniczu
starożytności i średniowiecza, i wcześniej nie tworzyli żadnego imperium.
14. Ludzie są wszystkożerni, a dieta wegańska jest nieracjonalna i szkodliwa dla
zdrowia.
15. Ludzie, w tym kobiety i mężczyźni, nie są całkowicie równi we wszystkich
aspektach; istnieją między nimi różnice biologiczne, a także psychiczne.
A propos diety wegańskiej. Jednym z pseudoargumentów wegan jest niewątpliwy
fakt, że nasz gatunek nie jest przystosowany do drapieżnictwa. Weganie nie
zauważają jednak przy tym, że nie przeżuwamy jak krowa ani nie zjadamy własnych
odchodów jak królik, zatem na pewno nie jesteśmy też roślinożercami. Podobnie
argument, że nie zjadając zwierząt, zaoszczędzamy im cierpień i przyczyniamy się
do ochrony środowiska. Na swój sposób cierpi każdy żywy organizm, którego
pozbawia się życia - przekonanie, że zjadanie roślin jest dobre, a zwierząt złe,
jest więc wynikiem prymitywnego myślenia, że zwierzęta żyją, a rośliny nie żyją
(a co najwyżej rosną). Oczywiście ograniczenie spożycia białka zwierzęcego przez
ludzi byłoby korzystne dla biosfery, ale też jeszcze bardziej korzystne byłoby,
gdyby ograniczyć liczebność naszego gatunku np. do miliona osobników (z każdych
kilku tysięcy ludzi pozostawić przy życiu jednego, innych wymordować). Nie tędy
więc droga. Zwiększenie udziału pokarmów roślinnych w diecie nie jest złym
pomysłem, ale całkowita eliminacja pokarmów zwierzęcych jest pomysłem
beznadziejnym. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo będziemy w stanie
syntetyzować białko zwierzęce, a także np. witaminę B12, której w pokarmach
roślinnych nie ma, a która dla naszego życia jest niezbędna (o czym wiedzą nawet
weganie, i przyprawia ich to o niezły ból głowy).
Weganizm wynika z pobudek czysto ideologicznych, jest więc całkowicie
irracjonalny. A jej zwolennicy to często wyjątkowo agresywne jednostki, uznające
tylko własne racje, nie tylko obrażające nie-wegan, ale do tego jeszcze
starające się szerzyć wśród innych swoje przekonania. Dowodzi to najlepiej, że
nie jest żadnym błędem dopisanie punktu 14.
Punkt 15 jest jeszcze bardziej oczywisty - przecież mężczyzna nie urodzi dziecka
(no, nie wspomagając się jakąś niewiarygodnie zaawansowaną techniką) ani go nie
wykarmi. Na różnice we właściwościach psychologicznych obu płci wskazują
niezliczone testy, wiedza tego rodzaju ma też charakter praktyczny (każdy wie.
że inaczej rozmawia się z kobietą, inaczej z mężczyzną). O, nie jest to rzecz
jasna dowód. Raczej poszlaka: teoria sprawdza się w praktyce. Wydawałoby się
więc, że rzecz nie wymaga żadnych dyskusji.
Niestety, nawet tu na tej grupie są wojujące jednostki, które za niewinne
sformułowanie typu „kobieta jest zmienna” posuwają się w swojej bezczelności do
usunięcia postu, dostrzegając w nim seksizm, rasizm, atak personalny czy bóg wie
co jeszcze. Żenujące jest to, że takie praktyki mają miejsce na grupie naukowej,
którą jak widać opanowały jednostki z gruntu antynaukowe. Właśnie taka postawa:
chęć do kłótni wbrew faktom, niechęć do komentowania wyników badań naukowych,
przeświadczenie o własnej nieomylności, banowanie i cenzurowanie tych, którzy
przytaczają wyniki badań - to wszystko dowodzi, że wojujący feminizm należy
umieścić obok weganizmu, płaskoziemstwa, antyewolucjonizmu i anty-GMO. W
dyskursie naukowym bowiem nie ma miejsca na takie butne podejście. Jesteśmy
różni, i dobrze. Inaczej ten świat stanąłby na głowie i stałby się niebywale
nudny.
BIOLOGIA - człowiek, sprawy życiowe, odżywianie się
Kto mnie zna, ten wie, jak podchodzę do wegan i wegetarian. Nie akceptuję tego
modnego sposobu odżywiania się, a samych wegan mogę co najwyżej tolerować (i
patrzeć na nich jak na głuptaków ogarniętych beznadziejną ideą). Was też
zachęcam do przeciwstawiania się wegeobłędowi. A dlaczego? A dlatego, że
1. taka dieta jest SZKODLIWA dla zdrowia (i wszystkie te wegańskie opowieści o
korzystnym wpływie unikania pokarmów zwierzęcego pochodzenia to absurdalne
brednie), a już szczególnie szkodliwa jest dla płodu rozwijającego się w łonie
matki (uważam, że kobieta w ciąży uprawiająca wegańską religię powinna zostać
ukarana i przymuszona do jedzenia tego, co jedzą ludzie, ze względu na ochronę
rozwijającego się w niej nowego człowieka)
2. człowiek nie przeżuwa jak krowa ani nie zjada własnych odchodów jak królik,
czyli jest kompletnie nieprzystosowany do czysto roślinnej diety
3. najzdrowsza dieta nie jest bynajmniej wegańska: najdłużej ludzie żyją w
Japonii i w krajach śródziemnomorskich, i zawdzięczają to diecie o wiele
bardziej mięsnej niż w Polsce, tyle tylko, że w tych regionach zjada się mniej
wieprzowiny, a więcej ryb i owoców morza (ale ryby to też pokarm zwierzęcy!); do
takiego pokarmu jesteśmy najlepiej przystosowani, nasi przodkowie przez setki
tysięcy lat zajadali się rybami morskimi, małżami, ślimakami, krewetkami,
homarami i ośmiornicami
4. weganizm, a nawet jego postać light, czyli wegetarianizm, wpływa na
funkcjonowanie mózgu, i z takim weganinem po prostu trudniej się dogadać (jak z
każdym człowiekiem owładniętym jakąś ideologią)
Okazuje się, że ten wpływ na funkcjonowanie mózgu jest całkiem wymierny
Dedykuję to wszystkim karnofobom (czyli nielubiącym mięsa)
https://www.youtube.com/watch?v=_dRq9H1Thm0
O niedoborach białka przy diecie wegańskiej nie może być mowy, o ile będzie
to odpowiednia dieta. Mszyce na przykład żywią się pokarmem roślinnym, i muszą
go przepuszczać przez organizm w dużych ilościach. Nadmierne ilości węglowodanów
w stosunku do białek mszyce usuwają z kałem - i dzięki temu rozkoszujemy się
miodem spadziowym. Człowiek nie ma takich możliwości, więc będąc zwolennikiem
poglądu o unikaniu mięsa w diecie, musi bardzo uważać na właściwy dobór źródeł
pożywienia.
Jest jeszcze jedna ważna okoliczność. Białka składają się z aminokwasów. Jest
ich 20 (nie licząc tych zmodyfikowanych). Mniej więcej połowa z nich musi być
dostarczona z pokarmem, i to w odpowiednich proporcjach. Gdy żywimy się
wyłącznie pokarmem roślinnym, możemy przyjmować za mało jednych aminokwasów, a
za dużo drugich. I jedna, i druga okoliczność może być niedobra dla zdrowia.
1. Nie mamy także pojęcia, jak hodowlane zwierzęta odczuwają dyskomfort. Sens
mojej uwagi jest taki, że cokolwiek zjadamy, i tak pozbawiamy jakiś organizm
życia. Zatem pohukiwanie wegan o tym, jak to rzekomo „mięsożercy” mordują inne
istoty w imię zaspokojenia głodu należałoby niestety dopisać do listy poglądów
antynaukowych (a że tak jest naprawdę, świadczy zaciekłość, z jaką starają się
tego poglądu bronić, nie mając ku temu żadnych podstaw). Oczywiście rozumiem, że
ktoś może rezygnować z jedzenia mięsa na drodze świadomego wyboru, o wiele
trudniej zrozumieć mi niechęć do produktów mlecznych czy jajek (bo to już nie ma
żadnego objaśnienia racjonalnego), ale to jeszcze nie powód, by rozpowszechniać
coś, co w sposób oczywisty jest jednostronne i nieprawdziwe. Śmierć komórki
zwierzęcia jest dla niej tak samo tragiczna, jak komórki rośliny czy grzyba.
Obojętnie co zjadamy, i tak pozbawiamy to coś życia. Mało to, całe organizmy
roślinne też odczuwają, że coś je zżera, co już dawno stwierdzono w badaniach
naukowych.
Odsyłam do niedawno wydanej popularnej książki
https://www.ceneo.pl/45379229;0280-0.htm?se=KDnh7ZO4Jk7IqXdNlKNNOcsuYNmaiX-8&gclid=Cj0KCQiArYDQBRDoARIsAMR8s_SDD-SxXQkIyiI01xIOR3PlPM3iPiAXXzfeqGSA1qpe_kIyMgsHRusaAsjJEALw_wcB
której autor umieszcza odniesienia do stosownych badań, gdzie też można zajrzeć
w celu weryfikacji jego (i moich) twierdzeń.
2. Argument o nadmiernej emisji CO2 jest jak najbardziej nietrafny. Skoro ludzi
jest za dużo na naszej planecie, to ograniczenie chowu zwierząt i związany z tym
spadek emisji CO2 jest jedynie protezą mającą leczyć stan patologiczny
wynikający z przeludnienia. Jest to jedynie leczenie objawowe, próba
przywrócenia równowagi bez sięgania do przyczyn problemu. Inaczej mówiąc,
przyczyną nadmiernej emisji CO2 nie jest spożywanie mięsa przez ludzi, ale
nadmierna ilość ludzi. Propagując weganizm, nie likwidujemy przyczyny, a jedynie
staramy się łagodzić skutki.
A propos, chętnie przejrzałbym wiarygodne szacunki mówiące, jak duży procent
antropogenicznej emisji CO2 jest spowodowany faktem chowu zwierząt
gospodarskich. Podejrzewam, że jest to procent znikomy, wręcz zaniedbywalny.
Źródła, które na szybko przejrzałem, wymieniają jako źródła CO2 przede
wszystkim:
a) spalanie paliw kopalnych,
b) produkcja przemysłowa, w tym cementu, wapna palonego itd.
c) wylesianie lądów,
d) nawożenie gleb pod uprawę roślin,
e) i dopiero na ostatnim miejscu chów zwierząt.
Warto dodać, że antropogeniczny CO2 i tak stanowi jedynie 1/20 całkowitej emisji
tego gazu. A wzrost jego zawartości związany jest między innymi z wycinaniem
lasów, a nie tylko z jego emisją. W związku z tym obawiam się, że gdyby nawet
wszyscy ludzie obrócili się wbrew naturze i przestali spożywac mięso (nie mówiąc
o mleku czy jajach), to i tak niewiele by to zmieniło.
3. Rozwój ewolucyjny człowieka wynikał nie z lepszej dostępności białka, ale z
jego lepszej przyswajalności, a przede wszystkim z odpowiedniego składu
aminokwasów w białku zwierzęcym. Białko roślinne nie jest pełnowartościowe i nie
zapewnia człowiekowi warunków prawidłowego rozwoju. Weganie i wegetarianie muszą
stosować bardzo urozmaiconą dietę, by zrównoważyć podaż wszystkich potrzebnych
aminokwasów.
I tu słowo wyjaśnienia. Weganizm propagowany w wersji internetowej staje się z
wolna tym samym, co występowanie przeciwko organizmom modyfikowanym genetycznie
(i dalej tym samym, co kreacjonizm, hipoteza płaskiej Ziemi, turbosłowianizm i
inne). Proszę zauważyć, że zwolennicy tego nurtu starają się pozyskać nowych
adeptów dla swojej ideologii (by nie rzec religii), szerząc nieprawdziwe
informacje. Jeszcze raz podkreślam: nie mam nic przeciwko wegetarianom (zresztą
sam nie zjadam takich ilości mięsa, jak niektórzy inni), jednak mam wielkie
obiekcje przeciwko szerzeniu nieprawdy. Także stanowisko w rodzaju „nie wiem,
jak to jest z aminokwasami, ale białko to białko” jest niestety bardzo podobne
do tego, co wypisują anty-gmo-wcy i inni podobni. Każdemu, kto tak pisze,
odpowiem: jak nie wiesz, to się dowiedz, i dopiero potem zabieraj głos.
Problem nie leży w tytm, że pokarmy roślinne nie zawierają wszystkich
niezbędnych aminokwasów, ale w tym, że zawierają je w złych proporcjach (i
wegańska propaganda tego nie zmieni). Na przykład słynna lizyna, jeden z 9
aminokwasów bezwzględnie egzogennych, znajduje się w odpowiedniej proporcji
względem innych aminokwasów, spośród popularniejszych roślin, tylko w soi i
niektórych odmianach fasoli, natomiast jest łatwa do pozyskania z mięsa, w tym
czerwonego.
Dieta wegańska uważana jest za szkodliwą na przykład dla kobiet w ciąży, dla
małych dzieci, dla osób pracujących fizycznie, dla mieszkańców zimnych obszarów.
Eskimosi na przykład stosują dietę niemal wyłącznie zwierzęcą, w dodatku o dużej
zawartości tłuszczu, i tylko dzięki temu są w stanie przetrwać w swojej
ojczyźnie.
Zatem problem nie polega wcale na tym, że człowiek zaczął jeść zwierzęta, bo
były łatwiejszym do pozyskania źródłem białka niż rośliny, ale na tym, że
dopiero przejście na pokarm mieszany stworzyło odpowiednie warunki dla rozwoju
ewolucyjnego, m.in. dzięki lepszemu zaopatrzeniu we wszystkie niezbędne
aminokwasy w odpowiednich proporcjach, co przy diecie czysto roślinnej jest
bardzo trudne (o niektórych witaminach już nie wspomnę).
Z biologicznego punktu widzenia człowiek nie jest dobrze przystosowany do
roślinożerności. Zęby nie rosną nam przez całe życie jak słoniom, i szczerze
mówiąc, nie za bardzo nadają się do niszczenia twardych ścian komórek
roślinnych. Nie mamy wielokomorowego żołądka, w którym hodowalibyśmy bakterie
rozkładające celulozę, nie przeżuwamy odbitego pokarmu jak krowa, ani nawet nie
zjadamy własnego kału jak królik. Jednym słowem, zjadanie wyłącznie roślin jest
wystąpieniem wbrew naszej ludzkiej naturze.
Po burzliwej wymianie zdań z zapalonymi weganami dochodzę do jednego wniosku.
Nie ma żadnej różnicy między odmawianiem przyjmowania pokarmu zwierzęcego z
powodów ideologicznych a odmawianiem przyjęcia szczepień ochronnych z powodów
ideologicznych, odmawianiem jedzenie roślin modyfikowanych genetycznie z powodów
ideologicznych.
Weganie jak zauważyłem posuwają się nawet do tego, że próbują, nie mając ku temu
żadnych podstaw, recenzować podręczniki szkolne, w których SŁUSZNIE podkreśla
się, że dieta wegańska jest niepełnowartościowa. Uważają więc, że wiedza
przyjęta jako na tyle pewna, by jej egzekwowanie przyjąć jako podstawę dalszej
przyszłości ucznia, nie jest wiedzą prawdziwą. Dokładnie tak samo jak zwolennicy
Wielkiej Lechii zarzucają podręcznikom, że pisane są „pod dyktando systemu”.
Szkoda, że w dyskusji nie padło jeszcze i to, że istnieje spisek
niemiecko-żydowsko-jakiś_tam propagujący zdrowe, zrównoważone odżywianie się,
tj. z udziałem białka zwierzęcego.
Weganie próbują też dyskredytować swoich oponentów, zarzucając im, że brakuje im
wiedzy, by z nimi dyskutować. Posuwają się do stwierdzeń w rodzaju „cały czas
wegan uogólniasz świadczy o Twojej ignorancji”. Błędy interpunkcyjne i
gramatyczne są też symptomatyczne i równie charakterystyczne, jak w
wypowiedziach kreacjonistów czy innych podobnych.
Tak samo symptomatyczne jest przekręcanie twierdzeń nauki. Podczas gdy rzetelne
badania pokazują wyraźnie, że niepełnowartościowa dieta roślinna jest dlatego
zła, że nie zawiera odpowiednich proporcji aminokwasów, weganie próbują
„dowieść”, że nauka twierdzi, że białko roślinne nie zawiera pewnych aminokwasów
w ogóle. Ewentualnie kwitują dyskusję, że białko to białko, a na aminokwasach to
oni się nie znają (a mimo to usiłują zabierać głos). Identycznie wygląda np.
rozmowa z kreacjonistą.
Według niektórych wegan 0,75% jest odsetkiem znaczącym (bo popiera ich punkt
widzenia). Jest to kolejny symptom antynaukowości tego poglądu. Na przykład
zwolennicy Wielkiej Lechii też bezpodstawnie podkreślają, jakoby geny
warunkowały przynależność etniczną, i powołują się na badania, z których wynika,
że odrębność etniczna Basków także związana jest z ułamkiem procenta udziału
określonej haplogrupy w ich profilu genetycznym. Dla nich ten ułamek procenta
jest dowodem, podobnie jak dla wegan dowodem jest 0,75%.
Ponieważ dyskusja z ludźmi zaślepionymi obłąkańczą ideą mija się z celem i jest
stratą czasu, ja wszelkie pisanie w tym wątku kończę. Szkoda czasu i nerwów. Nie
jestem misjonarzem, bym miał przekonywać wegan do zmiany wyznania.
A co do GMO, może warto zacząć od przypomnienia, że ten skrót oznacza
„organizmy modyfikowane genetycznie”. Oczywiście może tak się zdarzyć, że jakaś
nieopatrzna modyfikacja może istotnie spowodować zgubne skutki (dla
konsumujących modyfikowane rośliny, dla środowiska naturalnego). Jednak
możliwość spowodowania takich zmian nie wynika z zastosowania metody
modyfikacji! Organizmy można zmodyfikować tak, by były szkodliwe, także na setki
innych sposobów, niekoniecznie metodami inżynierii genetycznej. Zwykła,
„naturalna” hodowla także prowadzi do otrzymania organizmów modyfikowanych
genetycznie, i podobnie jak inżynieria genetyczna, może doprowadzić do niemiłych
następstw.
Strach przed GMO jest niczym innym jak projekcją prymitywnego strachu przed
modyfikacją tego, co naturalne, i dowodzi hołdowania zabobonom. Na ogół jest na
to jedno lekarstwo: zdobyć wiedzę, zrozumieć, na czym naprawdę polegają
genetyczne modyfikacje stosowane przy uzyskiwaniu GMO. A przede wszystkim
przestać podejrzewać innych ludzi, że ich celem jest wykończenie współbraci (i
samych siebie przy okazji). Bo to nie są objawy troski, ale paranoi.
Na marginesie przypomnę jeszcze tylko, że natura nie oznacza bezpieczeństwa ani
zdrowia. Najsilniejsze znane trucizny mają pochodzenie jak najbardziej
naturalne, to właśnie w dzikiej naturze czają się drapieżniki zdolne człowieka
pożreć, wiele narkotyków także ma pochodzenie naturalne. Rozwój cywilizacyjny
zawsze oznaczał dopasowywanie natury do własnych celów ludzi, a często wręcz
występował przeciw naturze. GMO to tylko kolejny etap tego procesu.
Chodzi o to, że wielu ludzi jest BEZPODSTAWNIE przekonanych, że dobre jest
to, co naturalne, a złe to, co sztuczne. Jest to oczywiście kompletny absurd, i
wystarczy trochę pomyśleć, by się o tym przekonać. Ale niestety wielu ludzi ma
kłopot z myśleniem. I na tym polega ich problem.
Ludzie przekonani o wyższości tego, co naturalne, nad tym, co sztuczne, wychodzą
z idiotycznego założenia, że zostaliśmy stworzeni i wszechmocny stwórca tak
urządził dla nas świat, żeby żyło nam się na nim jak najlepiej. Jest to
koncepcja całkowicie niezgodna z rzeczywistością. Nie chcę się tu wypowiadać na
temat tego, co w niej jest nie tak, bo trzeba by wybrać między dwiema różnymi
opcjami: albo stwórca złośliwie naraził nas na niebezpieczeństwa, albo nie ma
żadnego stwórcy. Bo to jest temat całkiem innego typu i nie ma potrzeby go
rozważać w kontekście np. sieci 5G. A piszę o tym tylko dlatego, by Ci
uświadomić, skąd się biorą takie durne pomysły, że sieć 5G szkodzi.
Ludzie nie są aż tak głupi, by nie widzieć, że natura jest do nas wrogo
nastawiona, a przynajmniej nie jest nam życzliwa. I chcą jakoś od siebie
odpuścić te myśli, więc wymyślają sobie miłosiernego opiekuna, który nad nami
czuwa, a żeby wyjaśnić istnienie tego, co postrzegamy jako zło, powołują do
życia szatana, który robi rzekomo ludziom na złość. I mówią, że gdyby ludzie
zaufali stwórcy i ślepo podążali za jego przykazaniami, to nie spotykałaby ich
krzywda. Wszystko, co się dzieje złego, to wynik tego, że ludzie chcą sami
tworzyć sobie swój świat, łamiąc rzekome boskie przykazania. I właśnie takie
przekonanie każe wielu ludziom oddawać kult temu, co naturalne, i zwalczać to,
co wymyślone przez człowieka. W Polsce mamy naród wyjątkowo ciemny, dlatego u
nas takich ludzi jest nawet ponad 3/4 społeczeństwa, podczas gdy w normalnych
krajach jest to na pewno mniej, i to o wiele mniej.
W każdym razie stąd ataki na szczepionki (jak to? człowiek ma się szczepić? w
Biblii nie ma mowy o szczepieniach! ;-) ), na GMO (no jak można genetycznie
modyfikować dzieło boże! toż to profanacja! I na pewno GMO muszą szkodzić, bo są
przecież nienaturalne!), na zaprzeczanie centralnemu miejscu Ziemi we
Wszechświecie (jak to Ziemia krąży wokół Słońca? przecież jest płaska!), teorii
ewolucji (może ty pochodzisz od małpy, ja na pewno nie), i w końcu protesty
przeciwko 5G (znowu będą nas mordować jakimś promieniowaniem, które jest
nienaturalne).
Tak, tu jest właśnie przyczyna tej całej kołtunerii i ciemnogrodu. Religia.
Możesz nie wierzyć w to, co mówię, ale niestety tak właśnie jest. Innej
przyczyny nie ma. Zresztą tam, gdzie ludzie już dawno zerwali ze
średniowiecznymi praktykami i weszli na drogę racjonalizmu, jakoś nikt nie
protestuje przeciwko szczepieniom czy sieci 5G.
Jest to nic innego, jak parareligia: kult naturalności. A to, co naturalne, nie
zawsze jest dobre. Ja na przykład miałem naturalne soczewki, teraz mam sztuczne
i widzę przez nie lepiej niż kiedykolwiek w życiu. Organizmy GM są o wiele
zdrowsze, bo przy ich uprawie czy hodowli nie trzeba stosować tylu pestycydów
czy antybiotyków, bo właśnie ich ulepszenie polega na tym, by się broniły przez
chorobami bez konieczności dostarczania im substancji, które są szkodliwe także
dla nas. I podobnie sieć 5G pozwala na znacznie większy przesył danych niż
poprzednie wersje, więc rzecz jasna poprawi komunikacyjne walory internetu.
Będzie można przesyłać więcej danych, robić to szybciej i wydajniej. I w sumie
taniej.
Dlaczego? Dlatego, bo wykorzystuje się szersze pasma promieniowania
elektromagnetycznego. A czy to nie szkodzi? Światło też jest promieniowaniem
elektromagnetycznym. Czy światło szkodzi? No tak, zależy ile. Jak wejdziesz do
solarium i posiedzisz tam godzinę, to zginiesz. Tyle że właśnie… promieniowanie
elektromagnetyczne używane do komunikacji 5G jest tysiące jak nie miliony razy
słabsze. Wykonano do tej pory wiele badań, i te badania nie potwierdziły
przekonania o szkodliwym wpływie. To dlaczego ludzie wierzą, że jest inaczej?
Właśnie dlatego, że wierzą. Bezpodstawnie. Na tym polega wiara. Jest to
napełnianie umysłu czarnym dymem, przez który nic nie widać. Człowiek nie umie
właściwie zinterpretować danych, bo po prostu przetwarza je w niewłaściwy
sposób, zaprogramowany, zgodny z narzuconą sobie ideologią.
Chcesz więcej przykładów kultu naturalności? Jak wyprodukujesz preparat i
nazwiesz go 100% NATURALNY WAPŃ i zaczniesz sprzedawać w aptekach, to masa ludzi
jak stado baranów rzuci się na ten właśnie preparat. A czy wapń „naturalny”
różni się czymkolwiek od nienaturalnego? Tak może sądzić tylko osoba niemająca
opanowanych podstaw chemii z zakresu siódmej klasy podstawówki.
Właśnie tu leży przyczyna. Ludzie są ciemni, głupi jak tabaka w rogu, śpią w
podstawówce, olewają naukę, twierdzą, że jest nieprzydatna, a potem boją się, że
nowa technologia ich zabije. Bo jej nie rozumieją! Bo nie wiedzą, że NIE MOŻE im
wyrządzić krzywdy, bo byłoby to sprzeczne z prawami fizyki (których nie znają,
bo przecież uważają, że nauka szkolna jest nieprzydatna do niczego, więc tylko
zaliczają, a potem nic z tego nie pamiętają).
1. antyszczepionkowcy
2. zwolennicy istnienia superżywności leczącej choroby (np. leczenie witaminą C)
3. anty-GMO (powoduje raka, niszczy środowisko)
4. denialiści klimatyczni
5. antyewolucjoniści, w tym kreacjoniści (zaprzeczanie, że ewolucja jest faktem,
a teoria ewolucji jest teorią naukową)
6. homofobi (zwolennicy poglądu, że homoseksualizm to choroba lub dewiacja)
7. zwolennicy pseudomedycyny (tzw. medycyna alternatywna, w tym biorezonans,
homeopatia)
8. przeciwnicy in vitro (zapłodnienie in vitro prowadzi do patologii u dzieci)
9. zwolennicy suplementów diety, uznający je za leki
10. wierzący w istnienie spisku naukowców
11. płaskoziemcy
12. zwolennicy Ziemi pustej w środku
13. turbolechici i autochtoniści
14. karnofobi (weganie)
15. wojujące feministki (ludzie, w tym kobiety i mężczyźni, są całkowicie równi
we wszystkich aspektach; nie istnieją między nimi różnice biologiczne, a także
psychiczne)
16. anty-5G
17. przeciwnicy elektrowni jądrowych
18. otyłościowi negacjoniści
19. genetomaniacy (naród jest określony czynnikami genetycznymi)
20. naturomaniacy (to, co naturalne, jest zawsze lepsze od tego, co sztuczne)
21. zwolennicy popkołczingu (istnieje sposób na łatwe zarobki wyłącznie poprzez
odpowiednie nastawienie i istnieje metoda nauczenia kogoś takiego sposobu)
22. zaprzeczający obecności człowieka na Księżycu
23. zaprzeczający rozszerzaniu się Wszechświata
24. zaprzeczający, że matematyka jest językiem uniwersalnym
25. zwolennicy chemitrails
26. demonizujący gwiezdny pył (zaprzeczający, że jesteśmy zrobieni z gwiezdnego
pyłu)
27. przeciwnicy nauki (nauka jest jak magia - jest to prawda, ale jest to w
rzeczywistości prawdziwa magia)
28. unikający „chemii” (w rzeczywistości każda żywność to chemia)
29. zwolennicy „strukturyzowanej wody”
30. demonizujący szkodliwość glifosatu, a niezauważający, że np. witamina D jest
znacznie bardziej szkodliwa
31. w przeszłości istniały cywilizacje dorównujące współczesnej, a nawet ją
przewyższające
32. istoty rozumne zamieszkują Ziemię od setek milionów lat
brak na liście: zwolennicy UFO, zwolennicy starożytnych kosmitów, zwolennicy
istnienia relatywnie zaawansowanych cywilizacji w przeszłości i kontaktów między
nimi
Hejka! Bardzo ciekawy tekst, co tutaj wysłałeś. W całości się zgadzam z tym bez wątpienia 🙂
to prawda, nauka różnymi metodami, przyswajanie różnych informacji i różnorodnych przedmiotów szkolnych faktycznie może usprawnić funkcjonowanie mózgu i ułatwić uczenie się w późniejszym życiu
Hi hi hej
Na psychologii często się o tym mówi, że mózg, który coraz rzadziej dostaje jakiekolwiek bodźce, traci swoją jakość, a niektóre neurony mogą wręcz obumierać
Zresztą nieustanne uczenie się różnorodnych rzeczy, czy to czytanie, rozmowa z ludźmi, wykonywanie różnorodnych czynności, nowe hobby może chronić przed chorobą Alzheimera
A osoby, które z reguły nic nie robią albo funkcjonują według schematu praca-dom-praca wydają się bardzo apatyczni, znudzeni i wypaleni zawodowo
O, właśnie, mogę to nawet dopisać 🙂
Hi hi hi
I już mamy większe ryzyko zaburzeń psychicznych, a już na pewno depresja
Myślałem jeszcze o skutkach socjologicznych że tak powiem, a może raczej psychosocjologicznych
Jeśli rozmawiają ze sobą ludzie, a dochodzi do nich ktoś, kto jest dyletantem, to skazuje sam siebie w pewien sposób na społeczną banicję. Bo wyklucza się z rozmowy, nie mając pojęcia o jej temacie
|No wyobraź sobie trzy osoby, dwie zaczynają rozmawiać nie wiem… o Mickiewiczu. A ta trzecia pyta: a kto to był Mickiewicz
Prawda? Sytuacja dla tej osoby niezbyt komfortowa
Można by powiedzieć, że brak lub bardzo niskie pragnienie dążenia do uczenia się wśród ludności prowadzi do pojawienia się coraz mniejszej ilości artystów, naukowców, wynalazców. A takie osoby są zawsze bardzo potrzebne w społeczeństwie, gdyż to oni poprawiają naszą jakość życia. Na przykład to naukowcy i chemicy tworzą szczepionki na różne choroby.
Prawda? Sytuacja dla tej osoby niezbyt komfortowa
Dokładnie tak
Nauka lepszym sposobem do poznania i opisania rzeczywistości niż religia
Nauka ma do to do siebie, że kopie religie po zębach za każdym razem, gdy jakiś nowo odkryty naukowy fakt zaprzecza zawartym w świętych księgach mitom (ot darwinowska teoria doboru naturalnego, tak znienawidzona przez większość protestantów). Więc fajnie by było, gdyby jednak ludzie przestali wierzyć opowieściom spisanym przez uczniów kilku pasterzy i rzemieślników z Bliskiego Wschodu, a zaczęli ufać ekspertom, którzy poświęcają całe swoje życie, aby lepiej opisać otaczającą nas rzeczywistość. Abstrahując, że znakomita większość osób negujących odkrycia naukowe to ludzie głęboko religijni.
Wiara w bóstwa jest w samej w swej naturze nienaukowa i zakłada przyjmowanie pewnych dogmatów bez możliwości empirycznej ich weryfikacji. Wiara w to, że odrzucenie krytycznego myślenia i polegania na obserwowalnych dowodach i faktach nie wpływa w żaden sposób na inne poglądy jednostki jest w najlepszym razie mocno naiwna. Btw, nic tak nie umacnia myślenia plemiennego i podziałów społecznych jak religia. Niedowiarkom polecam odwiedzić Palestynę.
„Nauka i religia nie są sprzeczne” - to zdanie jest kłamstwem na tak wielu poziomach, że aż szkoda mi czasu na tę dyskusję. Przeczytaj którąkolwiek ze świętych ksiąg religii Abrahama, a gdy już dowiesz się co tak naprawdę głoszą konkretne religie, możemy porozmawiać o tym czy są sprzeczne z nauką czy nie. Btw, większość współczesnych ludzi nauki to laicy, a większość duchownych to mizoginiczni, homofobiczni bigoci i hipokryci, hamujący postęp cywilizacyjny ludzkości gwoli utrzymania swojego ekonomicznego i politycznego kapitału.
Przecież to religia walczy z nauką, a nie na odwrót.
Sądzę że dawanie rzeczy pod mikroskop i poznawanie jak one działają daje lepszy obraz tego co jest naprawdę niż mit stworzenia świata w 6 dni, upraszczając. Religia (chrześcijańska w tym wypadku) oferuje nam wiedzę sprzed 2000 lat i jest ona trochę nie na czasie.
Osobiście nie przyjmuję podejścia Kanta że wszyscy nosimy różowe okulary i przez nie widzimy rzeczywistość.
Brakuje nam zmysłów by widzieć np. w ultrafiolecie ale mamy technologię która pozwala nam dogłębniej poznać rzeczywistość i nie musimy polegać tylko na naszych zmysłach.
Prawdziwy obraz czyli coś opartego na eksperymentach i nauce a nie wierze w rzeczy których istnienie nie mamy możliwości udowodnić i nie mamy pewności że mają wpływ na rzeczywistość.